piątek, 28 grudnia 2012

Pink Floyd - moje "The Best of..."

Podsumowując moje oceny wszystkich utworów z wszystkich płyt studyjnych Floydów, stworzyłem sobie poniższy idealny zestaw "The Best of...". Początkowo chciałem to zmieścić na dwóch CD (akurat idealnie zmieściły by się wtedy same "dziesiątkowe" utwory), jednak taki set nie byłby dla mnie pełny. Dlatego doszła jeszcze trzecia płytka, uzupełniająca, z "dziewiątek" - akurat starczyło. Oczywiście utwory posortowane chronologicznie. CD3 - również, ale niezależnie.

Edit: 1.01.2013
Po uwagach pablo skorygowałem set dla 3 CD bez podejścia, ze trzeci CD byłby uzupełnieniem. Teraz są 3 pełnoprawne CD zrobione z wszystkich "dziesiątek" i "dziewiątek" i 4 subiektywnie wybranych "ósemek". Posortowane w 95% chronologicznie.

Pink Floyd - "The Best of..." (2012):

CD1:
1. Lucifer Sam
2. Set the Controls for the Heart of the Sun
3. Jugband Blues
4. Cymbaline
5. Grantchester Meadows
6. Summer '68
7. One of These Days
8. Echoes
9. Wot's... Uh The Deal
10. Breathe
11. Time
12. Round and Around
Total time: 74:44

CD2:
1. The Great Gig in the Sky
2. Money
3. Us and Them
4. Shine on You Crazy Diamond, Parts I-V
5. Welcome to the Machine
6. Have a Cigar
7. Wish You Were Here
8. Shine on You Crazy Diamond, Parts VI-IX
9. Mother
10. Hey You
Total time: 73:29

CD3:
1. Dogs
2. Sheep
3. Another Brick in the Wall, Part 1
4. The Happiest Days of Our Lives
5. Another Brick in the Wall, Part 2
6. Is There Anybody Out There?
7. Comfortably Numb
8. On the Turning Away
9. What Do You Want From Me
10. Marooned
11. Keep Talking
12. High Hopes
Total time: 75:00 (trzeba lekko poskracać końcówki kilku utworów o w sumie 58 s.)

 

czwartek, 27 grudnia 2012

Pink Floyd - podsumowanie ocen albumów

Zatem czas na osobisty ranking albumów studyjnych Pink Floyd. Jeśli chodzi o pierwsze i ostatnie miejsce, to obu niemal byłem pewny od początku. Zaskoczony jestem pozycją drugą - myślałem, że znajdzie się tam "Ciemna strona Księżyca", a tam, proszę, "Animals"! No ale co zrobić, skoro to świetna płyta. Ocena gwiazdkowa trochę wyrównuje różnice, jednakże na 5 gwiazdek zasługuje tylko "WYWH" (choć w sumie pierwsza czwórka płyt zasługuje na pełną ocenę). No ale tak wyszło, niech zatem zostanie. To są tylko (aż) liczby. Nie widzę innej miarodajnej oceny albumów jak nie na podstawie cząstkowych ocen poszczególnych utworów. Można tez jeszcze oceniać zerojedynkowo - lubię/nie lubię - czy też: dobra, średnia, słaba. 5-stopniowa to już gwiazdkowa - ja ją tylko uściślam dla swoich potrzeb.


niedziela, 16 grudnia 2012

Pink Floyd - The Division Bell (1994)






The Division Bell / Dzwon podziału


1. Cluster One/ Klaster 1 (Gilmour, Wright)
2. What Do You Want from Me / Czego ode mnie chcesz (Gilmour, Samson, Wright)
3. Poles Apart  / Całkiem inni (Samson, Laird-Clowes, Gilmour)
4. Marooned / Porzucony (Gilmour, Wright)
5. A Great Day for Freedom / Wielki dzień wolności (Gilmour, Samson)
6. Wearing the Inside Out / Noszę na lewo (Wright, Moore)
7. Take It Back / Nie pozwolić (Gilmour, Samson, Laird-Clowes, Ezrin)
8. Coming Back to Life / Wracam do życia (Gilmour)
9. Keep Talking / Przemawiaj (Gilmour, Samson, Wright)
10. Lost for Words / Brak mi słów (Gilmour, Samson)
11. High Hopes / Wielkie nadzieje (Gilmour, Samson)

No i dobrnąłem do ostatniej płyty studyjnej Floydów. I muszę przyznać, że jest świetna. Pierwszy raz usłyszałem z niej utwór "High Hopes" w 1994 w nieodżałowanym śląskim Radiu Flash, ale wtedy go znienawidziłem. Zresztą wielbicielem Floydów wtedy nie byłem. Dopiero po latach poznałem cała płytę (z 6 lat temu) i ulubionym był właśnie wymieniony utwór. Zresztą wtedy do ulubionych doszedł instrumentalny "Marooned", z pięknym solem Gilmoura oraz "Keep Talking", typowo floydowy, z pulsującym basem, mrocznym klimatem i "złowieszczym" śpiewem Gilmoura. Świetnie się broni również "What Do You Want From Me" - zadziorny śpiew i żeńskie chórki ("wdrożone" na "The Dark Side..." i później często). Jest na tej płycie 5 utworów, z którymi nie mogę sobie jednak dać rady. Są to dobre utwory, prawie soft-rockowe (bo raczej nie pop-rockowe), ale tak do siebie podobne, że nie zapadają w pamięć. Jest i melodia, i styl, i aranżacja, solówki itp., ale jest w nich coś tak mało wyrazistego, charakterystycznego, że uciekają z głowy. Utwory, o których piszę, to: "Poles Apart", A Great Day...", "Coming Back...", "Lost for Words" i "Take It Back". Jedynie ten ostatni, singlowy, zapada nieco w pamięci, jednakże w mojej głowie należy on do w/w grupy. Pozostaje jeszcze bardzo dobry utwór Wrighta "Wearing the Inside Out", z jego charakterystycznym śpiewem, a wtórowanie żeńskiego chóru i melodyka przywodzą na myśl dokonania Leonarda Cohena (zresztą żeńskie chórki słyszalne są też, po za wymienionym wyżej nr 2 z płyty, w świetnym "Keep Talking"). "Cluster One", mało charakterystyczny, powoli rozwijający się utwór instrumentalny, który rozpoczyna płytę, jest niezły, ale "Marooned" nie dorównuje. Bardzo dobra płyta - u mnie na 5 miejscu w dokonaniach studyjnych Pink Floyd.


Klipy do dwóch singli z płyty: "Take It Back" i "High Hopes"


środa, 31 października 2012

Pink Floyd - A Momentary Lapse of Reason (1987)

 


A Momentary Lapse of Reason / Chwilowy brak rozsądku


1. Signs of Life / Oznaki życia (Gilmour/ Ezrin)
2. Learning to Fly / Nauka latania ( Gilmour, Moore, Ezrin, Carin)
3. The Dogs of War / Psy wojny (Gilmour, Moore)
4. One Slip / Jeden błąd (Gilmour, Manzanera)
5. On the Turning Away / Kiedy odwracasz się (Gilmour, Moore)
6. Yet Another Movie / Jeszcze jeden film (Gilmour, Leonard)
7. Round and Around / I tak w kółko (Gilmour)
8. A New Machine (Part 1) / Nowa machina (cz. 1) (Gilmour)
9. Terminal Frost / Skrajny mróz (Gilmour)
10. A New Machine (Part 2) / Nowa machina (cz. 2) (Gilmour)
11. Sorrow / Smutek (Gilmour)


Choć do składu zespołu powrócił Wright (w sumie jako muzyk sesyjny), to jednak odszedł Waters. I to słychać głównie w warstwie lirycznej; w muzycznej pewno też, choć z drugiej strony mamy przecież pełnię lat 80., a zatem inne instrumentarium i podejście do muzyki. Jednakże nadal nośnikiem pinkfloydowego grania jest, a jakże, wokal Gilmoura i jego solówki. Wright gra też, choć już nie tak charakterystycznie, nie generuje tej tajemniczej melancholii jak w "Shine On You Crazy Diamond", czy "Echoes". Raczej po prostu odgrywa swoje fragmenty pod kompozycje Gilmoura (nie jest niestety współkompozytorem). Płyta ta jest raczej nisko oceniana i mało lubiana. Można to zrozumieć, gdyż dominuje na niej duszny, dosyć dołujący nastrój. Choć są również pozytywne muzycznie utwory, jak "Learning to Fly", "On the Turning Away", czy "One Slip" (ten ostatni chyba najbardziej dynamiczny utwór na płycie, zresztą taki bardzo gilmourowski - pasowałby na jakąś jego solową płytę). Floydzi zawsze grali dostojne ballady i cechy takiego podejścia słychać w głównie w hymnowym "On the Turning Away", zresztą chyba w najlepszym (muzycznie i tekstowo) utworze na płycie. Powróciły utwory instrumentalne - tutaj mamy ich aż trzy (choć "Round and Round" to w zasadzie coda "Yet Another Movie"), ale żaden z nich nie powala i nie pozostaje dłuzej w pamięci. Pomimo nowoczesnej jak na lata 80. elektronicznej aranżacji utworów, brzmienie Pink Floyd odnajdujemy w liniach basu "Learning to Fly", "Yeat Another Movie", "Round and Round", czy "Sorrow". "The Dogs of War" natomiast to przecież blues (fakt, nowoczesny), który Floydzi zawsze wykorzystywali po swojemu (por. "Shine On You Crazy Diamond", "Money", czy "Seamus"). Płyta dla nie-fana Floydów może się wydawać nieco dziwna, inna, ale zapewniam, że jest to jedna z ciekawszych ich płyt i daje mnóstwo przyjemności w odsłuchu. Choć brak na niej dziesiątek, czyli utworów, które oceniam na 10, choć jest kilka bardzo dobrych (ocena od 8 i wyżej) i dobrych (6 i 7). Tylko jest jeden słabszy, rozdzielony na 2 częsci "A New Machine", dodany chyba trochę na siłę eksperyment wokalny.

Płytę promowały 3 single "Learning To Fly", "On the Turning Away" i "One Slip" oraz jeden klip prpomocyjny do "The Dogs of War":

piątek, 12 października 2012

Pink Floyd - The Final Cut (1983)


The Final Cut (a requiem for the post war dream by Roger Waters)
/ Ostatnie cięcie (Roger Waters: requiem dla powojennego snu)


1. The Post War Dream / Powojenny sen
2. Your Possible Pasts / Wersje twego losu
3. One of the Few / Jeden z niewielu
4. When the Tigers Broke Free / Gdy Tygrysy się przedarły
5. The Hero's Return / Powrót bohatera
6. The Gunner's Dream / Sen kanoniera
7. Paranoid Eyes / Obłąkany wzrok
8. Get Your Filthy Hands Off My Desert / Łapy precz od mojej pustyni
9. The Fletcher Memorial Home / Dom starców imienia Fletchera
10. Southampton Dock / Przystań w Southampton
11. The Final Cut / Ostatnie cięcie
12. Not Now John / Nie teraz, John
13. Two Suns in the Sunset / Zachód dwóch Słońc



1. The Post War Dream
Prosta melodia zagrana przez dęciaki, a tuż przed codą smyczki. Sama coda jest intensywnym zwieńczeniem utworu. Całość dosyć chwytliwa.

2. Your Possible Pasts
Zaczyna się floydowsko: prosta, ale ciekawa melodia zagrana na gitarze plus śpiew Watersa. Refren lekko atonalny, jednak nie psuje całości, która aranżacją przypomina nieco "In the Flesh" z "The Wall". Pojawia się też całkiem zgrabne solo Gilmoura oraz galopady Masona - dzięki temu mamy do czynienia choć po części z typową floydowością. Fajne są również akcenty perkusyjne imitujące wystrzał z karabinu. Bardzo niezły utwór.
 
3. One of the Few 

Pierwszy z dwóch utworów na płycie (obok "Get Your Filthy..."), przez swoją długość oraz nie do końca  formę, narzucający skojarzenia z interludą. Utwór ten to akustyczna miniatura oparta na bazie wyliczanki.
 
4. When the Tigers Broke Free 
Zaczyna się dostojnie, jak wojskowa pieśń (żołnierskie mruczenie) oparta na przyjemnej melodii. Waters prawie melorecytuje, a w tle delikatnie gra orkiestra z marszowym bębnem. Pod koniec Waters wykrzykuje śpiewane frazy.

5. The Hero's Return 
Zaznaczona gitara, elektronika, mocny śpiew Watersa - typowy utwór rockowy, przez co odróżnia się od reszty albumu, choć pod koniec łagodnieje.

6. The Gunner's Dream 
Jeden z lepszych utworów na płycie. Musicalowa melodia bazująca na dźwiękach fortepianu i orkiestry. A gdy pojawia się saksofon, robi się patetycznie i... przyjemnie, choć szkoda, że zamiast tej saksofonowej solówki nie ma gitary Gilmoura.

7. Paranoid Eyes 
Ponownie fortepian i niemal filmowa orkiestracja. Pojawiają się tu już jednak akustyczna gitara, organy i przeszkadzajki, choć tylko w mostku.

8. Get Your Filthy Hands Off My Desert 
Podobnie, jak "One of the Few", ten utwór to też swego rodzaju przerwynik. Krótki i zwarty utwór, o dosyć pogodnej melodii, oparty o delikatną grę kwartetu smyczkowego plus okazyjna gitara akustyczna.

9. The Fletcher Memorial Home 
Waters śpiewa podniośle do muzyki orkiestrowej. W mostku świetna molowa melodyka, a potem świetna solówka Gilmoura oraz wchodzi perkusja - ten fragment nadaje piękno całemu utworowi. W solówce Gilmoura pojawiają się rzadkie u niego unisona. Świetny kawałek.

10. Southampton Dock 
Akustyczna, niemal folkowa ballada na gitarę akustyczną oraz delikatną orkiestrację z pianinem. Waters tu raczej szepcze, niż śpiewa (poza samą końcówką).
 
11. The Final Cut  
Pianino z poprzedniego utworu gładko przechodzi w początek tej kompozycji. Waters nadal śpiewa bardzo łagodnie. Potem dopiero wchodzi orkiestra i perkusja, co całości daje podobny odbiór, jak "Comfortably Numb" z "The Wall". Do tego dochodzi zgrabne (choć nie powalające) trzecie na tej płycie solo Gilmoura (i znów unisona!).

12. Not Now John
Najgorszy utwór na płycie, choć chyba najbardziej wpadający w pamięć. Zresztą najbardziej rockowy, co wynika z faktu, iż autorem jest Gilmour i on go też śpiewa. Ba, prawie hardrockowy. Same wyjątki sprawiają, że nie pasuje on do reszty utworów na płycie. Pojawiają się tu też, znane choćby z "Dark Side..." żeńskie chórki. Obecne w utworze solo Gilmoura nie powala. 

13. Two Suns in the Sunset  
Ciekawy utwór na koniec: fajny nieparzysty rytm i melodyka. Akustyczna ballada, ale z akcentami perkusji i organami Hammonda. W refrenie jest hardrockowo (nawet jest riff przypominający stylistykę Deep Purple). Pod koniec solo..., ale na saksofonie, a szkoda, bo brakuje jednak czasem gry Gilmoura na tej płycie.

Podsumowanie
Pierwszy album Floydów bez utworu instrumentalnego i pierwszy z taką dominacją Watersa (nie tylko liryka, ale i śpiew - w każdym utworze, poza jednym). Przez to album jest dosyć dziwny i brak w nim tego, co u Floydów charakterystyczne: dostojeństwa (kroczące takty) i tej pięknej niedołującej mroczności, melancholii (bo brak Wrighta?), która, dzięki Bogu, zachowała się w nielicznych solówkach Gilmoura. Muzycznie całość jest w podobnym klimacie, jak utwory "Vera" czy "Nobody Home" z "The Wall" - utwory są przeważnie spokojne, refleksyjne, oparte na brzmieniu orkiestry i fortepianu. Wszystko ma lekki smak musicalu (troszkę podobnie jak "The Wall"), ale o tematyce wojenno-politycznej. I chyba ten temat, a mniej muzyka, zadecydowały, że album ten jest z reguły nisko lub średnio oceniany.
Osobiscie jestem zaskoczony tym albumem. Myślałem, ze będzie ciężko strawny, przegadany (Watersowskie wynurzenia z reguły budziły moją odrazę, ale wynikało to tylko z nieznajomości jego twórczości, a nie z niechęci). I w sumie nieco taki jest, ale jest też po prostu piękny (chwilami...). Nie ma powalających utworów, silnie zapadających w pamięć (jedynym takim jest okropny "Not Now, John" - co rocker, to rocker). Cokolwiek by o nim nie pisać, cieszę się, że się z nim zapoznałem. Już czekam na dyskografię Watersa do odsłuchania.


Album promowała EPka zawierająca 19-minutowy film, którego ścieżką dźwiękową były 4 utwory z płyty (czyli w sumie 4 klipy połączone w jeden film): "The Gunner's Dream", "The Final Cut", "Not Now John" i "The Fletcher Memorial Home":

niedziela, 8 stycznia 2012

Pink Floyd - The Wall (1979)



The Wall / Mur


CD 1

1. In the Flesh? /  Oto ja? (Waters)
2. The Thin Ice / Cienki lód (Waters)
3. Another Brick in the Wall, Part 1 / Kolejna cegła w murze, cz. 1 (Waters)
4. The Happiest Days of Our Lives / Najszczęśliwsze dni naszego życia (Waters)
5. Another Brick in the Wall, Part 2 / Kolejna cegła w murze, cz. 2 (Waters)
6. Mother / Matko (Waters)
7. Goodbye Blue Sky / Żegnaj niebo (Waters)
8. Empty Spaces / Puste miejsca (Waters)
9. Young Lust / Młode żądze (Gilmour/Waters)
10. One of My Turns / Jedna z tych chwil (Waters)
11. Don't Leave Me Now / Nie zostawiaj mnie (Waters)
12. Another Brick in the Wall, Part 3 / Kolejna cegła w murze, cz. 2 (Waters)
13. Goodbye Cruel World / Żegnaj okrutny świecie (Waters)

CD 2

1. Hey You / Hej, ty (Waters)
2. Is There Anybody Out There? / Czy jest ktoś za tym murem? (Waters)
3. Nobody Home / Pusty dom (Waters)
4. Vera / - (Waters)
5. Bring the Boys Back Home / Sprowadźcie chłopców do domu (Waters)
6. Comfortably Numb / Wygodnie bierny (Gilmour/Waters)
7. The Show Must Go On / Show musi trwać (Waters)
8. In the Flesh / Oto ja (Waters)
9. Run Like Hell / Gnaj co sił (Gilmour/Waters)
10. Waiting For The Worms / Czekam na robaki (Waters)
11. Stop / - (Waters)
12. The Trial / Proces (Ezrin/Waters)
13. Outside the Wall / Poza murem (Waters)

Recenzja z allmusic.com 4,5/5
Roger Waters stworzył "The Wall", narcystyczną, dwupłytową rock-operę o emocjonalnie okaleczonej gwieździe rocka, która pluje na osobę z widowni śmiało ją dopingującą podczas akustycznej piosenki. Biorąc pod uwagę jego pochodzenie, trudno się dziwić, że "The Wall" maluje tak nieżyczliwy portret gwiazdy rocka, sprytnie nazwanej "Pink", która obwinia wszystkich - szczególnie kobiety - za swoje nerwice. Takie liryczne i tematyczne braki można wybaczyć, gdyby album miał pakiet przebojów, ale Waters wykorzystał operowe skłonności, budując album jako serię fragmentów, które są utrzymywane razem przez lepsze utwory, jak "Comfortably Numb" czy "Hey You ". Ogólnie rzecz biorąc, te w pełni rozwinięte utwory są jednymi z najlepszych późnego Pink Floyd, ale "The Wall" jest przede wszystkim triumfem produkcji: jego płynna powierzchnia, łącząc melodyjne fragmenty i efekty dźwiękowe, sprawia, że ​​ braki muzyczne i wątpliwą warstwę liryczną łatwo zignorować. Ale jeśli "The Wall" jest analizowany dogłębnie, to wszystko się rozpada, ponieważ nie oferuje on wystarczającej ilości świetnych kompozycji na podtrzymanie ambicji, a jego egoistyczny przekaz i doskonała produkcja wydaje się reliktem pokolenia końca lat 70.

Recenzja Roberta Christgau 3,6/5
Jeśli chodzi o głupią epopeję o udrękach-gwiazdy-rocka, to album nie jest zły - jakkolwiek jest mało prawdopodobne, aby wzbudził on współczucie i zazdrość. Muzyka też jest dobra - kiczowaty minimalny maksymalizm z efektami dźwiękowymi i fragmentami mówionymi. Ale historia jest niejasna, "matka" i "nowoczesne życie" kreują mało przekonujących złoczyńców, a jeśli umieszczenie tego w kontekście "walki ze murem" ma być ironiczne, to tego nie pojmuję.
 
Struktura płyty



O utworach

Fragmenty recenzji autorstwa Pawła Brzykcego (TR 10(20)2004 oraz Michała Kirmucia (TR Kolekcja 3, 2010)

Płyta 1

1. In the Flesh?
Zaczyna się kontynuacją ostatniego utworu na albumie, "Outside the Wall". Ten ostatni kończy się frazą "Is this where...", a w ten pierwszy zaczyna się "... we came in?". Utwór ten to patetyczny orkiestrowy utwór w wolnym tempie walca, ze śpiewem Watersa. Osobiście podobają mi się w nim galopujące przejścia perkusyjne Masona. Utwór kończy dźwięk pikującego samolotu i huk jego katastrofy. 

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"
"(...) proste rockowe riffy (...)"
2. The Thin Ice
Delikatnie śpiewa Gilmour do fajnej wolnej melodii, w drugiej zwrotce pojawia się kąśliwy wokal Watersa. Potem robi się głośniej, bardziej hardrockowo, ale wciąż powoli, dostojnie i bardziej minorowo, a Gilmour gra solo - jest typowo Floydowo.

3. Another Brick in the Wall, Pt. 1
Introdukcja chyba najsłynniejszej kompozycji Floydów (czyli cz. 2 tego utworu). Jest złowrogo, Gilmour kostkuje struny na pogłosie, a Waters śpiewa złowieszczo. W drugiej części utworu Gilmour pięknie tka gitarowe pajączki.

4. The Happiest Days of Our Lives
Krótki utwór, który jest w sumie kontynuacją poprzedniego, czyli rozwinięciem intra do "Another Brick in the Wall, Pt. 2". Pojawiają się już dyskotekowe pulsy, zdecydowane uderzenia perkusji, wchodzi zdecydowany bas, a Gilmour wciąż kostkuje na gitarze, ale już bez generowania melodii. Waters intensywnie śpiewa, wręcz skanduje.

5. Another Brick in the Wall, Pt. 2
Jeden z trzech singli z albumu (obok "Run Like Hell" i "Comfortably Numb"). Wchodzi już zdecydowany dyskotekowy puls i hymnowy refren. Gilmour akcentuje gitara każdą frazę. Utwór świetny, ale o jego prawdziwej wartości tak naprawdę decyduje świetny rytm, potężny refren śpiewany przez dzieciaki i piękne solo Gilmoura pod koniec utworu. Kiedyś byłem zdecydowanym wrogiem tego utworu. Wydawał mi się toporny i dosyć tandetny. Dopiero w 2006 usłyszałem go w Antyradiu, jadąc samochodem, w całości i okazało się, że utwór przyozdabia naprawde piękne i żarliwe solo gitary. Od wtedy go kocham.

"Najsłynniejszym utworem albumu jest jednak (...) [ten], z niemal tanecznym rytmem i wściekłym zawołaniem chóru dzieciaków: Hey, teacher, leave them kids alone!"
"(...) muzycy (...) zbliżyli się [tu] do modnej wówczas muzyki disco."
"Niemniej udana [solówka] znalazła się w [tym utworze]"
6. Mother
Akustyczna ballada śpiewana przez Watersa i Gilmoura w refrenie. I znów, podobnie jak choćby w innym akustycznym utworze Watersa, "Grantchester Meadows" z albumu "Ummagumma", śpiew i frazowanie kojarzy mi się z Ianem Andersonem z Jethro Tull. Świetny utwór, na który wcześniej nie zwracałem większej uwagi. Przekonałem się do niego na koncercie Watersa "The Wall Live" w 2010 w Hali Areny w Łodzi, gdzie pięknie zabrzmiał, gdy grał go razem ze sobą wyświetlanym na telebimie z koncertów promujących album "The Wall" w latach 1980/81. Poza tym jest tu fajne luzackie solo Gilmoura w środku utworu.

"(...) półakustyczna ballada (...)"
"(...) bardzo klimatyczny, nostalgiczny i miejscami akustyczny temat (...)"

7. Goodbye Blue Sky
Pięknie zaśpiewany falsetem (na wielogłosach) przez Gilmoura utwór. Jasne akcenty melodyczne (gdy Gilmour nuci) poprzeplatane ciemnymi fragmentami (gdy śpiewa). Na koniec "jasny" refren. Ten utwór dotarł do mnie dopiero przy oglądaniu filmowej adaptacji "The Wall" Alana Parkera, gdzie towarzyszy mu złowroga animacja nawiązująca do wojny i jej okrucieństw, z bogata symbolika czaszek, krwi i krzyży.

8. Empty Spaces
Ponury utwór z użyciem pseudo-mechanicznych dźwięków, nawiązujący nieco w ten sposób do "Welcome to the Machine" z "Wish You Were Here". Wraz z rozwojem utworu ściana dźwiękowa staje się intensywniejsza i narasta progresja melodyczna. Pod koniec zaczyna śpiewać ochrypłym głosem (duża zaleta tego utworu). Pomimo złowrogiego i depresyjnego nastroju utwór ten ma coś w sobie.

"(...) jeden z niewielu fragmentów płyty mający coś z klimatu albumów "Wish You Were Here" czy "Animals."

9. Young Lust
Nieszczególnie udany hardrockowy utwór z wydzierającym się (w pozytywnym sensie) Gilmourem. Wewnątrz okraszony bluesowym intensywnym solem gitarowym.

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"
"(...) proste rockowe riffy (...)"

10. One of My Turns
Od tego utworu do końca płyty w zasadzie wsłuchujemy się w jęki, zawodzenia i żale Watersa. Wspomnę tu, że nie chcę tu nawiązywać do konceptu albumu, gdzie ma to uzasadnienie - przypominam, że oceniam płyty pod kątem odbioru słuchowego, choć warstwę tekstową obowiązkowo poznaję również. Innymi słowy - muzycznie sa to 4 słabe utwory, stanowiące raczej tło dla przekazu tekstowego. W tym akurat Waters początkowo jęczy, a w tle słychać oszczędną partię na syntezatorze. Potem, gdy robi się ostrzej, to muzycznie od razu jest lepiej. Muzyka jest dynamiczniejsza i Waters też śpiewa z pasją. Pod koniec nawet Gilmour dodaje ładne solo. Koniec, to zawodzenie Watersa, przechodzące w następny utwór.

11. Don't Leave Me Now
Jęki Watersa na tle dołującej kroczącej melodyki syntezatora. Taki wręcz slowcore. Ale w 2/3 utworu robi się pięknie, gdy wchodzi intensywniejsza partia instrumentalna z gitarą Gilmoura.

12. Another Brick in the Wall, Part 3
Najsłabsza część z trzech. Ponura, bez wyrazu. W zasadzie został tylko rytm, trochę melodii i refren pod koniec.

13. Goodbye Cruel World
Minimalistyczny utwór - buczenie syntezatora i melorecytacja Watersa.

Płyta 2

1. Hey You

Kolejny utwór-ikona z tego albumu. Piękny początek na gitarze akustycznej, a w tle pianino Fender Rhodes Wrighta i bezprogowy bas, na którym gra Gilmour - składa to się na jeden z najlepiej rozpoznawanych wstępów utworów Floydów. W mostku pojawia się melodia ze zwrotki "Another Brick in the Wall" ("We don't need no education..."). Gdy pojawia się śpiewający Waters, znów przywodzi mi to na myśl Jethro Tull (frazowanie pod Iana Andersona). Piękny utówr, choć go kiedyś nie lubiłem.

"(...) przepiękna (...)"


2. Is There Anybody Out There?
Waters powtarza tytuł utworu (o dziwo, melodycznie), a w tle słychać lekką monotonną i przestrzenną elektronikę, chwilami nawet jakby Clannad (porównaj fragmenty chóralne utworu "Herne" z albumu "Legend" tej grupy, szczególnie jego początek). W drugiej części utworu pojawia się akustyczna gitara, grająca piękną melodię o narastającej progresji melodycznej, trochę pod melodię z Bonda lub innego filmu szpiegowskiego. Potem wchodzą delikatne skrzypki. Świetny mroczny utwór Floydów

3. Nobody Home
Ballada w stylu musicalowym, gdzie Waters śpiewa w akompaniamencie fortepianu, potem pojawia się orkiestra. Melodia jest jasna, durowa. Przyjemnie się tego słucha.

"(...) bardzo klimatyczny, nostalgiczny i miejscami akustyczny temat (...)"

4. Vera
Znów musicalowo i spokojnie. Waters śpiewa przy oszczędnym akompaniamencie orkiestry i gitary akustycznej. Później orkiestry jest więcej.

"(...) dzięki partiom orkiestry symfonicznej (...) szczególnie zyskały takie utwory jak [ten] (...)"

5. Bring the Boys Back Home
Mocne wejście chóru i orkiestry. Taka musicalowa kulminacja przez jednym z najpiękniejszych utworów Pink Floyd. Od połowy utworu efekty dźwiękowe w postaci natłoku różnych głosów, a na koniec pytanie: "Is there anybody out there?"

"(...) podniosłe dźwięki rozpisane na orkiestrę i chór."
"(...) dzięki partiom orkiestry symfonicznej (...) szczególnie zyskały takie utwory jak [ten] (...)"

6. Comfortably Numb
Kolejny utwór ikona. Dostojny, typowo Floydowy - no ok, orkiestracja to akurat nietypowa rzecz dla Floydów - powoli rozwijający się utwór. W molowych zwrotkach śpiewa Waters, w durowym refrenie - Gilmour, a po każdym z dwóch refrenów piękne solówki gitarowe Gilmoura, zresztą jedne z najpiękniejszych w jego karierze - pierwsza krótsza, zaś druga bardziej kąśliwa. Umarłem? Nie, wciąż żyję. Samo piękno.

"Gilmour i Waters świetnie dzielą partie wokalne: gitarzysta śpiewa te jaśniejsze fragmenty, Waters – najbardziej zgorzkniały głos rocka – te bardziej ponure. Absolutne mistrzostwo (nie tylko w tej kwestii) osiągnęli [w tym utworze]"
"(...) orkiestra jest [tu] niezwykle ważna (...)"
"(...) to (...) jedna z najlepszych solówek, jakie w całej karierze zagrał gitarzysta."

7. The Show Must Go On
Beachboysowo-beatlesowski utwór: chórki od tych pierwszych, melodyka środka utworu od tych drugich (choć mam też na myśli styl ELO, który notabene opierał się na ideach Beatlesów, a i uparłbym się, że słyszę ślady Queen w tych chórkach). Gilmour świetnie śpiewa i w ogóle przyjemny bardzo utwór - aż byłem zaskoczony.

8. In the Flesh
Jakby radośniejsza wersja pierwszego utworu z albumu (ok, inny jest też tekst). Po intensywnym intro pojawiają się harmonie głosowe, jakby kontynuacji poprzedniego utworu oraz melodyka dosłownie wyjęta z "Everybody Hurts" REM! Wersja No.1 kończyła się pikowaniem i eksplozją samolotu, tutaj słychaćskanodwanie "Pink Floyd! Pink Floyd!"

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"
"(...) proste rockowe riffy (...)"

9. Run Like Hell
Trzeci z singli (po "Another...Pt.2" i "Comfortably Numb") z tego albumu. Pięknie pędząca na delayu gitara jest bardzo charakterystyczna dla stylu Pink Floyd (czy może raczej samo użycie delayu, np. w "One of These Days", czy nawet w "Another...Pt.1"). Utwór utrzymany w dosyć szybkim tempie tanecznym. Świetny utwór, ale wg mnie nie jest tak dobry, za jaki z reguły jest uważany. O ile wstęp i części nieśpiewane mają jednak pewną moc, o tyle, gdy wchodzi Waters ze swoim śpiewem, robi się gorzej.Pod koniec pojawia się intensywne solo syntezatorowe.

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"

10. Waiting for the Worms
Znów chórki a la Beach Boys - utwór zresztą podobnie się zaczyna, jak "The Show...". W zwrotkach dosyć lekko, ale nisko śpiewa Gilmour. W refrenie wchodzi marszowy rytm i Waters wykrzykuje (melorecytuje) przez megafon tekst. Musze przyznać, że ta watersowa część bardzo mi się podoba. Pod koniec znów naiwązanie melodyczne do "Another Brick... Pt.2".

11. Stop
Króciutki utwór, chyba najkrótsza kompozycja Floydów. kilka słów Watersa przy akompaniamencie fortepianu.

12. The Trial
Jedyny utwór współkomponowany przez Boba Ezrina. Zresztą inny od reszty, mocno musicalowy, z orkiestrą. Waters wyśpiewuje wszystkie role, ale gdzie mu tam do podobnych utworów Genesis z Peterem Gabrielem. W końcówce pojawiają się odgłosy burzonego muru.

"(...) coś niemal musicalowego (...)"
"(...) dzięki partiom orkiestry symfonicznej (...) szczególnie zyskały takie utwory jak [ten] (...)"

13. Outside the Wall
Folkowy utwór oparty na grze koncertyny, klarnetu i mandoliny. Waters melorecytuje, a w tle wtóruje mu dziecięcy chórek.

Podsumowanie i ocena

Kiedyś dla mnie ten album był dziwnym wybrykiem Floydów, których tak naprawdę wtedy za dobrze jeszcze nie znałem. O dziwo, mało znany dla mnie album posiadał najbardziej znaną ich piosenkę, "Another Brick... Pt.2". Teraz, gdy już go dobrze poznałem, oceniam go bardzo wysoko. Dużo świetnych utworów, ale tez kilka słabszych. Rozumiem jednak, że wynika to z przyporządkowania warstwie tekstowej - trudno w takim przypadki utrzymać muzykę na wysokim poziomie przez cały album. Choć chwilami pojawiają się utwory słabsze muzycznie (patrz wykres z oceną poniżej), to rzadko któremu twórcy udaje się stworzyć tak dobry album jako całość. Nawet te słabsze fragmenty nie męczą, nie rażą, nie odrzucają, nie nużą. Choć na tej płycie grali i Mason i Wright, nie słychać ich wpływu na kompozycje, bo, zaiste, nie figurują wśród współautorów utworów. To czyni tę płytę inną od poprzednich płyt Floydów, w całości podporządkowaną ideom Watersa, choć jeszcze nie tak silnie Watersowską, jak następne, "The Final Cut". Jest to też pierwsza płyta Pink Floyd bez utworu instrumentalnego.

Choć album jest 2-częściowy (2-płytowy), to muzycznie (nie tekstowo - analizowanie opowieści o Pinku zostawiam innym) wyróżniłbym jeszcze kilka podczęści.

Na pierwszej płycie widzę muzycznie 2 rozdziały:
- pierwszy, kończący się wraz z "Mother" - utwory śpiewane z Gilmourem, dobre muzycznie, z dużą dozą przebojowości i "jasności", odnoszące się do dzieciństwa Pinka,
- drugi, od "Goodbye Blue Sky" do końca pierwszej płyty - to już smutniejsza muzycznie część, choć pojawiają się dwa razy "jasne" partie Gilmoura; sam "Goodbye..." jest przejściowym utworem - dosyć ponury, jednakże z durowymi fragmentami muzycznymi; potem już do końca słuchamy żali i rozpaczy Pinka (Watersa) (nawet potencjalnie pozytywny muzycznie "Young Lust" ma gorzką wymowę).

Na drugiej jest nieco inaczej:
- pierwszy rozdział to dwa pierwsze utwory, stanowiące jakby kontynuację drugiej części pierwszej płyty, jednak oba są mocne i piękne,
- drugi rozdział to trzy musicalowe utwory, od "Nobody..." do "Bring...", z czego pierwsze dwa to orkiestrowe ballady Watersa,
- trzeci rozdział to utwory od "Comfortably..." do "Stop" - bardziej pozytywne w odsłuchu, bardziej energetyczne, z kilkoma partami wokalnymi Gilmoura,
- czwarty rozdział, to "The Trial" oraz epilog "Outside...".

Piękna płyta, dla wrażliwców szczególnie. Płyta mówiąca o upadku, przemianie i odrodzeniu tylko po to, by znów upaść. Takie to ludzkie życie. I chyba ta prawda, ubrana w odpowiednią muzykę i dramatyczny przekaz Watersa, wspomaganego przez Gilmoura, jest jednym z najmocniejszych atutów tej płyty.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...