niedziela, 8 stycznia 2012

Pink Floyd - The Wall (1979)



The Wall / Mur


CD 1

1. In the Flesh? /  Oto ja? (Waters)
2. The Thin Ice / Cienki lód (Waters)
3. Another Brick in the Wall, Part 1 / Kolejna cegła w murze, cz. 1 (Waters)
4. The Happiest Days of Our Lives / Najszczęśliwsze dni naszego życia (Waters)
5. Another Brick in the Wall, Part 2 / Kolejna cegła w murze, cz. 2 (Waters)
6. Mother / Matko (Waters)
7. Goodbye Blue Sky / Żegnaj niebo (Waters)
8. Empty Spaces / Puste miejsca (Waters)
9. Young Lust / Młode żądze (Gilmour/Waters)
10. One of My Turns / Jedna z tych chwil (Waters)
11. Don't Leave Me Now / Nie zostawiaj mnie (Waters)
12. Another Brick in the Wall, Part 3 / Kolejna cegła w murze, cz. 2 (Waters)
13. Goodbye Cruel World / Żegnaj okrutny świecie (Waters)

CD 2

1. Hey You / Hej, ty (Waters)
2. Is There Anybody Out There? / Czy jest ktoś za tym murem? (Waters)
3. Nobody Home / Pusty dom (Waters)
4. Vera / - (Waters)
5. Bring the Boys Back Home / Sprowadźcie chłopców do domu (Waters)
6. Comfortably Numb / Wygodnie bierny (Gilmour/Waters)
7. The Show Must Go On / Show musi trwać (Waters)
8. In the Flesh / Oto ja (Waters)
9. Run Like Hell / Gnaj co sił (Gilmour/Waters)
10. Waiting For The Worms / Czekam na robaki (Waters)
11. Stop / - (Waters)
12. The Trial / Proces (Ezrin/Waters)
13. Outside the Wall / Poza murem (Waters)

Recenzja z allmusic.com 4,5/5
Roger Waters stworzył "The Wall", narcystyczną, dwupłytową rock-operę o emocjonalnie okaleczonej gwieździe rocka, która pluje na osobę z widowni śmiało ją dopingującą podczas akustycznej piosenki. Biorąc pod uwagę jego pochodzenie, trudno się dziwić, że "The Wall" maluje tak nieżyczliwy portret gwiazdy rocka, sprytnie nazwanej "Pink", która obwinia wszystkich - szczególnie kobiety - za swoje nerwice. Takie liryczne i tematyczne braki można wybaczyć, gdyby album miał pakiet przebojów, ale Waters wykorzystał operowe skłonności, budując album jako serię fragmentów, które są utrzymywane razem przez lepsze utwory, jak "Comfortably Numb" czy "Hey You ". Ogólnie rzecz biorąc, te w pełni rozwinięte utwory są jednymi z najlepszych późnego Pink Floyd, ale "The Wall" jest przede wszystkim triumfem produkcji: jego płynna powierzchnia, łącząc melodyjne fragmenty i efekty dźwiękowe, sprawia, że ​​ braki muzyczne i wątpliwą warstwę liryczną łatwo zignorować. Ale jeśli "The Wall" jest analizowany dogłębnie, to wszystko się rozpada, ponieważ nie oferuje on wystarczającej ilości świetnych kompozycji na podtrzymanie ambicji, a jego egoistyczny przekaz i doskonała produkcja wydaje się reliktem pokolenia końca lat 70.

Recenzja Roberta Christgau 3,6/5
Jeśli chodzi o głupią epopeję o udrękach-gwiazdy-rocka, to album nie jest zły - jakkolwiek jest mało prawdopodobne, aby wzbudził on współczucie i zazdrość. Muzyka też jest dobra - kiczowaty minimalny maksymalizm z efektami dźwiękowymi i fragmentami mówionymi. Ale historia jest niejasna, "matka" i "nowoczesne życie" kreują mało przekonujących złoczyńców, a jeśli umieszczenie tego w kontekście "walki ze murem" ma być ironiczne, to tego nie pojmuję.
 
Struktura płyty



O utworach

Fragmenty recenzji autorstwa Pawła Brzykcego (TR 10(20)2004 oraz Michała Kirmucia (TR Kolekcja 3, 2010)

Płyta 1

1. In the Flesh?
Zaczyna się kontynuacją ostatniego utworu na albumie, "Outside the Wall". Ten ostatni kończy się frazą "Is this where...", a w ten pierwszy zaczyna się "... we came in?". Utwór ten to patetyczny orkiestrowy utwór w wolnym tempie walca, ze śpiewem Watersa. Osobiście podobają mi się w nim galopujące przejścia perkusyjne Masona. Utwór kończy dźwięk pikującego samolotu i huk jego katastrofy. 

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"
"(...) proste rockowe riffy (...)"
2. The Thin Ice
Delikatnie śpiewa Gilmour do fajnej wolnej melodii, w drugiej zwrotce pojawia się kąśliwy wokal Watersa. Potem robi się głośniej, bardziej hardrockowo, ale wciąż powoli, dostojnie i bardziej minorowo, a Gilmour gra solo - jest typowo Floydowo.

3. Another Brick in the Wall, Pt. 1
Introdukcja chyba najsłynniejszej kompozycji Floydów (czyli cz. 2 tego utworu). Jest złowrogo, Gilmour kostkuje struny na pogłosie, a Waters śpiewa złowieszczo. W drugiej części utworu Gilmour pięknie tka gitarowe pajączki.

4. The Happiest Days of Our Lives
Krótki utwór, który jest w sumie kontynuacją poprzedniego, czyli rozwinięciem intra do "Another Brick in the Wall, Pt. 2". Pojawiają się już dyskotekowe pulsy, zdecydowane uderzenia perkusji, wchodzi zdecydowany bas, a Gilmour wciąż kostkuje na gitarze, ale już bez generowania melodii. Waters intensywnie śpiewa, wręcz skanduje.

5. Another Brick in the Wall, Pt. 2
Jeden z trzech singli z albumu (obok "Run Like Hell" i "Comfortably Numb"). Wchodzi już zdecydowany dyskotekowy puls i hymnowy refren. Gilmour akcentuje gitara każdą frazę. Utwór świetny, ale o jego prawdziwej wartości tak naprawdę decyduje świetny rytm, potężny refren śpiewany przez dzieciaki i piękne solo Gilmoura pod koniec utworu. Kiedyś byłem zdecydowanym wrogiem tego utworu. Wydawał mi się toporny i dosyć tandetny. Dopiero w 2006 usłyszałem go w Antyradiu, jadąc samochodem, w całości i okazało się, że utwór przyozdabia naprawde piękne i żarliwe solo gitary. Od wtedy go kocham.

"Najsłynniejszym utworem albumu jest jednak (...) [ten], z niemal tanecznym rytmem i wściekłym zawołaniem chóru dzieciaków: Hey, teacher, leave them kids alone!"
"(...) muzycy (...) zbliżyli się [tu] do modnej wówczas muzyki disco."
"Niemniej udana [solówka] znalazła się w [tym utworze]"
6. Mother
Akustyczna ballada śpiewana przez Watersa i Gilmoura w refrenie. I znów, podobnie jak choćby w innym akustycznym utworze Watersa, "Grantchester Meadows" z albumu "Ummagumma", śpiew i frazowanie kojarzy mi się z Ianem Andersonem z Jethro Tull. Świetny utwór, na który wcześniej nie zwracałem większej uwagi. Przekonałem się do niego na koncercie Watersa "The Wall Live" w 2010 w Hali Areny w Łodzi, gdzie pięknie zabrzmiał, gdy grał go razem ze sobą wyświetlanym na telebimie z koncertów promujących album "The Wall" w latach 1980/81. Poza tym jest tu fajne luzackie solo Gilmoura w środku utworu.

"(...) półakustyczna ballada (...)"
"(...) bardzo klimatyczny, nostalgiczny i miejscami akustyczny temat (...)"

7. Goodbye Blue Sky
Pięknie zaśpiewany falsetem (na wielogłosach) przez Gilmoura utwór. Jasne akcenty melodyczne (gdy Gilmour nuci) poprzeplatane ciemnymi fragmentami (gdy śpiewa). Na koniec "jasny" refren. Ten utwór dotarł do mnie dopiero przy oglądaniu filmowej adaptacji "The Wall" Alana Parkera, gdzie towarzyszy mu złowroga animacja nawiązująca do wojny i jej okrucieństw, z bogata symbolika czaszek, krwi i krzyży.

8. Empty Spaces
Ponury utwór z użyciem pseudo-mechanicznych dźwięków, nawiązujący nieco w ten sposób do "Welcome to the Machine" z "Wish You Were Here". Wraz z rozwojem utworu ściana dźwiękowa staje się intensywniejsza i narasta progresja melodyczna. Pod koniec zaczyna śpiewać ochrypłym głosem (duża zaleta tego utworu). Pomimo złowrogiego i depresyjnego nastroju utwór ten ma coś w sobie.

"(...) jeden z niewielu fragmentów płyty mający coś z klimatu albumów "Wish You Were Here" czy "Animals."

9. Young Lust
Nieszczególnie udany hardrockowy utwór z wydzierającym się (w pozytywnym sensie) Gilmourem. Wewnątrz okraszony bluesowym intensywnym solem gitarowym.

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"
"(...) proste rockowe riffy (...)"

10. One of My Turns
Od tego utworu do końca płyty w zasadzie wsłuchujemy się w jęki, zawodzenia i żale Watersa. Wspomnę tu, że nie chcę tu nawiązywać do konceptu albumu, gdzie ma to uzasadnienie - przypominam, że oceniam płyty pod kątem odbioru słuchowego, choć warstwę tekstową obowiązkowo poznaję również. Innymi słowy - muzycznie sa to 4 słabe utwory, stanowiące raczej tło dla przekazu tekstowego. W tym akurat Waters początkowo jęczy, a w tle słychać oszczędną partię na syntezatorze. Potem, gdy robi się ostrzej, to muzycznie od razu jest lepiej. Muzyka jest dynamiczniejsza i Waters też śpiewa z pasją. Pod koniec nawet Gilmour dodaje ładne solo. Koniec, to zawodzenie Watersa, przechodzące w następny utwór.

11. Don't Leave Me Now
Jęki Watersa na tle dołującej kroczącej melodyki syntezatora. Taki wręcz slowcore. Ale w 2/3 utworu robi się pięknie, gdy wchodzi intensywniejsza partia instrumentalna z gitarą Gilmoura.

12. Another Brick in the Wall, Part 3
Najsłabsza część z trzech. Ponura, bez wyrazu. W zasadzie został tylko rytm, trochę melodii i refren pod koniec.

13. Goodbye Cruel World
Minimalistyczny utwór - buczenie syntezatora i melorecytacja Watersa.

Płyta 2

1. Hey You

Kolejny utwór-ikona z tego albumu. Piękny początek na gitarze akustycznej, a w tle pianino Fender Rhodes Wrighta i bezprogowy bas, na którym gra Gilmour - składa to się na jeden z najlepiej rozpoznawanych wstępów utworów Floydów. W mostku pojawia się melodia ze zwrotki "Another Brick in the Wall" ("We don't need no education..."). Gdy pojawia się śpiewający Waters, znów przywodzi mi to na myśl Jethro Tull (frazowanie pod Iana Andersona). Piękny utówr, choć go kiedyś nie lubiłem.

"(...) przepiękna (...)"


2. Is There Anybody Out There?
Waters powtarza tytuł utworu (o dziwo, melodycznie), a w tle słychać lekką monotonną i przestrzenną elektronikę, chwilami nawet jakby Clannad (porównaj fragmenty chóralne utworu "Herne" z albumu "Legend" tej grupy, szczególnie jego początek). W drugiej części utworu pojawia się akustyczna gitara, grająca piękną melodię o narastającej progresji melodycznej, trochę pod melodię z Bonda lub innego filmu szpiegowskiego. Potem wchodzą delikatne skrzypki. Świetny mroczny utwór Floydów

3. Nobody Home
Ballada w stylu musicalowym, gdzie Waters śpiewa w akompaniamencie fortepianu, potem pojawia się orkiestra. Melodia jest jasna, durowa. Przyjemnie się tego słucha.

"(...) bardzo klimatyczny, nostalgiczny i miejscami akustyczny temat (...)"

4. Vera
Znów musicalowo i spokojnie. Waters śpiewa przy oszczędnym akompaniamencie orkiestry i gitary akustycznej. Później orkiestry jest więcej.

"(...) dzięki partiom orkiestry symfonicznej (...) szczególnie zyskały takie utwory jak [ten] (...)"

5. Bring the Boys Back Home
Mocne wejście chóru i orkiestry. Taka musicalowa kulminacja przez jednym z najpiękniejszych utworów Pink Floyd. Od połowy utworu efekty dźwiękowe w postaci natłoku różnych głosów, a na koniec pytanie: "Is there anybody out there?"

"(...) podniosłe dźwięki rozpisane na orkiestrę i chór."
"(...) dzięki partiom orkiestry symfonicznej (...) szczególnie zyskały takie utwory jak [ten] (...)"

6. Comfortably Numb
Kolejny utwór ikona. Dostojny, typowo Floydowy - no ok, orkiestracja to akurat nietypowa rzecz dla Floydów - powoli rozwijający się utwór. W molowych zwrotkach śpiewa Waters, w durowym refrenie - Gilmour, a po każdym z dwóch refrenów piękne solówki gitarowe Gilmoura, zresztą jedne z najpiękniejszych w jego karierze - pierwsza krótsza, zaś druga bardziej kąśliwa. Umarłem? Nie, wciąż żyję. Samo piękno.

"Gilmour i Waters świetnie dzielą partie wokalne: gitarzysta śpiewa te jaśniejsze fragmenty, Waters – najbardziej zgorzkniały głos rocka – te bardziej ponure. Absolutne mistrzostwo (nie tylko w tej kwestii) osiągnęli [w tym utworze]"
"(...) orkiestra jest [tu] niezwykle ważna (...)"
"(...) to (...) jedna z najlepszych solówek, jakie w całej karierze zagrał gitarzysta."

7. The Show Must Go On
Beachboysowo-beatlesowski utwór: chórki od tych pierwszych, melodyka środka utworu od tych drugich (choć mam też na myśli styl ELO, który notabene opierał się na ideach Beatlesów, a i uparłbym się, że słyszę ślady Queen w tych chórkach). Gilmour świetnie śpiewa i w ogóle przyjemny bardzo utwór - aż byłem zaskoczony.

8. In the Flesh
Jakby radośniejsza wersja pierwszego utworu z albumu (ok, inny jest też tekst). Po intensywnym intro pojawiają się harmonie głosowe, jakby kontynuacji poprzedniego utworu oraz melodyka dosłownie wyjęta z "Everybody Hurts" REM! Wersja No.1 kończyła się pikowaniem i eksplozją samolotu, tutaj słychaćskanodwanie "Pink Floyd! Pink Floyd!"

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"
"(...) proste rockowe riffy (...)"

9. Run Like Hell
Trzeci z singli (po "Another...Pt.2" i "Comfortably Numb") z tego albumu. Pięknie pędząca na delayu gitara jest bardzo charakterystyczna dla stylu Pink Floyd (czy może raczej samo użycie delayu, np. w "One of These Days", czy nawet w "Another...Pt.1"). Utwór utrzymany w dosyć szybkim tempie tanecznym. Świetny utwór, ale wg mnie nie jest tak dobry, za jaki z reguły jest uważany. O ile wstęp i części nieśpiewane mają jednak pewną moc, o tyle, gdy wchodzi Waters ze swoim śpiewem, robi się gorzej.Pod koniec pojawia się intensywne solo syntezatorowe.

"(...) bardzo mocne, rockowe uderzenie (...)"

10. Waiting for the Worms
Znów chórki a la Beach Boys - utwór zresztą podobnie się zaczyna, jak "The Show...". W zwrotkach dosyć lekko, ale nisko śpiewa Gilmour. W refrenie wchodzi marszowy rytm i Waters wykrzykuje (melorecytuje) przez megafon tekst. Musze przyznać, że ta watersowa część bardzo mi się podoba. Pod koniec znów naiwązanie melodyczne do "Another Brick... Pt.2".

11. Stop
Króciutki utwór, chyba najkrótsza kompozycja Floydów. kilka słów Watersa przy akompaniamencie fortepianu.

12. The Trial
Jedyny utwór współkomponowany przez Boba Ezrina. Zresztą inny od reszty, mocno musicalowy, z orkiestrą. Waters wyśpiewuje wszystkie role, ale gdzie mu tam do podobnych utworów Genesis z Peterem Gabrielem. W końcówce pojawiają się odgłosy burzonego muru.

"(...) coś niemal musicalowego (...)"
"(...) dzięki partiom orkiestry symfonicznej (...) szczególnie zyskały takie utwory jak [ten] (...)"

13. Outside the Wall
Folkowy utwór oparty na grze koncertyny, klarnetu i mandoliny. Waters melorecytuje, a w tle wtóruje mu dziecięcy chórek.

Podsumowanie i ocena

Kiedyś dla mnie ten album był dziwnym wybrykiem Floydów, których tak naprawdę wtedy za dobrze jeszcze nie znałem. O dziwo, mało znany dla mnie album posiadał najbardziej znaną ich piosenkę, "Another Brick... Pt.2". Teraz, gdy już go dobrze poznałem, oceniam go bardzo wysoko. Dużo świetnych utworów, ale tez kilka słabszych. Rozumiem jednak, że wynika to z przyporządkowania warstwie tekstowej - trudno w takim przypadki utrzymać muzykę na wysokim poziomie przez cały album. Choć chwilami pojawiają się utwory słabsze muzycznie (patrz wykres z oceną poniżej), to rzadko któremu twórcy udaje się stworzyć tak dobry album jako całość. Nawet te słabsze fragmenty nie męczą, nie rażą, nie odrzucają, nie nużą. Choć na tej płycie grali i Mason i Wright, nie słychać ich wpływu na kompozycje, bo, zaiste, nie figurują wśród współautorów utworów. To czyni tę płytę inną od poprzednich płyt Floydów, w całości podporządkowaną ideom Watersa, choć jeszcze nie tak silnie Watersowską, jak następne, "The Final Cut". Jest to też pierwsza płyta Pink Floyd bez utworu instrumentalnego.

Choć album jest 2-częściowy (2-płytowy), to muzycznie (nie tekstowo - analizowanie opowieści o Pinku zostawiam innym) wyróżniłbym jeszcze kilka podczęści.

Na pierwszej płycie widzę muzycznie 2 rozdziały:
- pierwszy, kończący się wraz z "Mother" - utwory śpiewane z Gilmourem, dobre muzycznie, z dużą dozą przebojowości i "jasności", odnoszące się do dzieciństwa Pinka,
- drugi, od "Goodbye Blue Sky" do końca pierwszej płyty - to już smutniejsza muzycznie część, choć pojawiają się dwa razy "jasne" partie Gilmoura; sam "Goodbye..." jest przejściowym utworem - dosyć ponury, jednakże z durowymi fragmentami muzycznymi; potem już do końca słuchamy żali i rozpaczy Pinka (Watersa) (nawet potencjalnie pozytywny muzycznie "Young Lust" ma gorzką wymowę).

Na drugiej jest nieco inaczej:
- pierwszy rozdział to dwa pierwsze utwory, stanowiące jakby kontynuację drugiej części pierwszej płyty, jednak oba są mocne i piękne,
- drugi rozdział to trzy musicalowe utwory, od "Nobody..." do "Bring...", z czego pierwsze dwa to orkiestrowe ballady Watersa,
- trzeci rozdział to utwory od "Comfortably..." do "Stop" - bardziej pozytywne w odsłuchu, bardziej energetyczne, z kilkoma partami wokalnymi Gilmoura,
- czwarty rozdział, to "The Trial" oraz epilog "Outside...".

Piękna płyta, dla wrażliwców szczególnie. Płyta mówiąca o upadku, przemianie i odrodzeniu tylko po to, by znów upaść. Takie to ludzkie życie. I chyba ta prawda, ubrana w odpowiednią muzykę i dramatyczny przekaz Watersa, wspomaganego przez Gilmoura, jest jednym z najmocniejszych atutów tej płyty.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...