sobota, 1 stycznia 2011

Pink Floyd - Atom Heart Mother (1970)


Atom Heart Mother / Matka o atomowym sercu

1. Atom Heart Mother Suite/ Suita "Matka o atomowym sercu" (Waters/Gilmour/Wright/Mason/Geesin) - 23:44
- Father's Shout
/ Krzyk ojca
- Breast Milky
/ Mleczna pierś
- Mother Fore
/ Matka Biust  
- Funky Dung / Funkowe łajno
- Mind Your Throats, Please / Proszę pilnować swoich gardeł
- Remergence / Wznowienie
2. If / Jeśli (Waters) - 4:30
3.Summer '68 / Lato '68 (Wright) - 5:29
4. Fat Old Sun
/ Stare tłuste Słońce (Gilmour) - 5:22
5. Alan's Psychedelic Breakfast
/ Psychodeliczne śniadanie Alana (Waters/Gilmour/Wright/Mason) - 13:00
- Rise and Shine
/ Wstań i lśnij
- Sunny Side Up
/ Słońcem do góry
- Morning Glory / Poranna chwała 
Recenzja

Źródło allmusic.com (3/5)
Zrezygnowałem z tłumaczenia recenzji z allmusic - za dużo czasu mi to zabierało. Zamiast tego będę wrzucał streszczenie recenzji i/lub najważniejsze uwagi.  

Recenzent allmusic zwraca uwagę na fakt, iż albumu tego lepiej słucha się, niż poprzedniego. Ten jest bardziej zogniskowany i bardziej przystępny. Przy okazji jest to najbardziej nieprzenikniony album Floydów pod skrzydłami wytwórni Harvest. 23-minutowa suita tytułowa wydaje się dążyć donikąd, lecz bywa przy tym intrygujący, ale bardziej tym, co sugeruje, niż tym, co osiąga. Pozostałe utwory wydają się również nie wzbudzać zachwytu (Gilmour gra mało ambitnie w "Fat Old Sun", a Wright proponuje grzeczną psychodelię w "Summer '68"; jedynie Waters rozwija w "If" swój warsztat kompozytorski). Płyta jest krytykowana za brak ukierunkowania i za duże zróżnicowanie. Jedynie utwór tytułowy, który początkowo wydaje się niedostępny, rozkręca się, będąc najmocniejszym momentem płyty.

Inne recenzje:
Teraz Rock (20/2004) - 4/5
Teraz Rock Kolekcja (3/2009) -4/5

A co pisze o albumie Robert Christgau? (ocena 2,4/5)
"Wierzcie lub nie, ale, ehm, suita na pierwszej stronie jest łatwiejsza w odbiorze, niż, pożal się Boziu, piosenki na drugiej. Tak, [Floydzi] zostawiają śpiewanie anonimowemu półklasycznemu chórowi i prawdopodobnie na tej samej zasadzie zamieniają waltornie na fanfary. Ale przynajmniej tytułowa suita oferuje kilka z tych hipnotyzujących melodii, które sprawiły, że poprzedni album "Ummagumma" stał się takim znakomitym usypiaczem."


Struktura albumu


O utworach
CytatyPaweł Brzykcy (Teraz Rock 20/2004) i Grzesiek Kszczoczek (Teraz Rock Kolekcja 3/2009).

1. Atom Heart Mother Suite
Zawsze ten utwór wydawał mi się jakąś nieogarnięta całością (może ze 3 razy w życiu przesłuchany), ale zawsze kojarzył się z orkiestrą dętą. I rzeczywiście, takowa pojawia się kilkakrotnie, grając główny motyw utworu. Suita składa się z 6 części, z których 4 podobają mi się bardzo, 2 mniej. Jeśli chodzi o podział suity na części, mam tu namyśli podział wg wikipedii, który zresztą uwzględniłem na wykresie struktury albumu powyżej. Króciutka charakterystyka rzeczonych części:
- "Father's Shout" - intro suity; zapoznajemy się tu z głównym motywem granym na dęciakach, przeplatanym atonalnymi wstawkami, również dętymi,
- "Breast Milky" - bardzo ładny spokojny kawałek, z romantycznym solem Wrighta i altówki i gitarą Gilmoura, na końcu dęciaki z głównym motywem,
- "Mother Fore" - znów uspokojenie i tu wchodzą ludzkie śpiewy: najpierw operowe solo, potem cały chór,
- "Funky Dung" - najfajniejsza część; zgodnie z tytułem: funkująco-bluesowa, pełna groove'u, kołysząca; na końcu chór zaczyna "gadać", perkusja Masona się rozpędza i znów główny motyw,
- "Mind Your Throats, Please" - najgorsza część; jakieś atonalne zabawy dźwiękiem, odgłosy taśmy puszczanej od tyłu, wycia, "sonarowe" dźwięki jak w późniejszym "Echoes", na koniec wybuch i retrospektywa wszystkich wcześniej granych fragmentów,
- "Remergence" - znów główny motyw, a potem uspokojenie podobne jak w cz. 2; następnie główny motyw i chór; wsio.
Suita generalnie jest bardzo dobra - ładny główny motyw, może zbyt patetyczny, ale dobrze się go słucha. Największa radość dla moich uszu stanowi część "Funky Dung", a części 3 i 5 mogłoby w ogóle nie być. Zbytnie przeładowanie rozwlekłymi fragmentami trochę ciąży temu utworowi. Ale też pojawia się też pierwszy raz u Floydów ten charakterystyczny jazzowo-bluesowy groove Wrighta ("Funky Dung"), który tak bardzo lubię - taki trochę a la Herbie Hancock. 

"rozbudowany poemat symfoniczny, zainspirowany tematem z filmu "Biały kanion" Williama Wylera. Początkowo ten westernowy motyw grał na gitarze Gilmour, później zespół – współpracując z pianistą Ronem Geesinem – dodał partie chóru i instrumentów dętych. (...) po latach zafascynować może rozmachem i atmosferą, ale przyznam, że słucham tej kompozycji z pewnymi rozterkami. Piękno głównego tematu może, rzecz jasna, jedynie ekscytować, ale jakoś nigdy nie przekonał mnie fragment z syrenami, ani poprzedzająca go –na szczęście krótka – partia chóru. (...) nieco przedobrzyli."

"(...) pełne rozmachu dzieło (...) ton całości nadaje niby-westernowy temat instrumentów dętych o potężnym brzmieniu.(...)brzmienie altówki z bachowskim akompaniamentem organów to [jeden] z (...) pięknych fragmentów. Solo Gilmoura to drugi. A chór wyjęty jak z filmów grozy w dlaszej części to już prawdziwa bajka."

2. If
Kompozycja Watersa i znów takie lekkie akustyczno-folkowe smucenie, jak w "Grantchester Meadows". Jednakże z gorszą melodią niż wspomniana (jakby skądś znaną), ale ładnym tekstem, odnoszącym się chyba do żalu za kimś, kogo już nie ma, a gdy był - nie było dla niego czasu (Barrett):

A gdybym był kimś dobrym
Rozmawiał z tobą bym
Częściej, niż robię to dziś

"(...) to jedna z [Watersa} pierwszych wypowiedzi na temat Syda Barretta"

3. Summer '68
Wesoła (niemal sielska) melodia na fortepianie rozpoczyna ten utwór, ale w potężnym refrenie wchodzi już więcej minorowych dźwięków. Zresztą refren trochę pachnie The Beach Boys. Dla mnie to najlepszy utwór na płycie. Fajnie się go słucha.

"(...) z ładnym fortepianowym akompaniamentem i refrenem kojarzącym się z The Beach Boys."

4. Fat Old Sun
Dzwony, niczym te użyte w późniejszym "High Hopes" z ostatniej płyty Floydów, rozpoczynają i kończą ten sympatycznypachnący latem utwór. Do tego dochodzi bzykanie owadów - podobny klimat jak w "Grantchester Meadows" z poprzedniej płyty. Do tego Gilmour ładnie śpiewa - wysoko i przyjemnie. Ten zaś pachnie trochę melodyką Beatlesów. Utwór kończy fajna, acz nie porywająca solówka Gilmoura.

"(...) urzekają rozleniwiającą atmosferą."

"(...) podobnie jak "Grantchester Meadows" Watersa, przywołuje klimat Cambridge, rodzinnego miasta muzyków."
5. Alan's Psychodelic Breakfast
Kiedyś ten utwór był dla mnie męką: chłopaki nawrzucali kupę różnych odgłosów kuchennych i wpletli w to trochę nijakiej melodyki. Jednakże podejście, jakie sobie dla celów tego bloga założyłem, spowodowało, że odkryłem nieco i w tej kompozycji pozytywów. Od strony muzycznej rzeczywiście nie jest zachwycającą - ot, 3 wstawki muzyczne (pomijam odgłosy pojawiające się przy zapalani palników kuchenki gazowej, kojarzące mi się trochę z podobnym efektem na początku "Stripped" Depeche Mode):

1. zaraz po powyższym fragmencie - brzdąkanie na pianinie, talerze perkusji, solówka Gilmoura i  organów Wrighta - taka wesoła melodyjka,
2. gdy płatki kukurydziane namakają mlekiem - gitara akustyczna, potem elektryczna grana slidem; na koniec smażą się jajka,
3. potem znowu wejście, jak w 1., nawet z nawiązaniem do tamtego tematu, z tym, że tutaj utwór się rozwija i stanowi najdłuższy i najbardziej rozbudowany kawałek muzyczny w całej kompozycji; ja nawet słyszę tam nawiązanie do przyszłej genesisowskiej melodyki - naprawdę nieźle.

Kuchenne odgłosy dźwiękowe tworzą jakąś historię, której jednak trudno słuchać ot tak, np. podczas jazdy samochodem, jednakże sama nowatorska idea kompozycji zasługuje na wyróżnienie z punktu widzenia pomysłu i samej realizacji dźwiękowej. Posłuchajcie tylko tych namakających płatków kukurydzianych, czy też skwierczenia jajek na patelni. Mniam. 

"Warstwa muzyczna nie jest niczym nadzwyczajnym, ale sugestywne efekty ilustracyjne wyszły kapitalnie. Głodny Alan trzaska szafkami, popija kawkę, smaży, a następnie zajada jajecznicę. Palce lizać."

"(...) utrzymany  w refleksyjnym nastroju i zwracający uwagę niemal akustycznym brzmieniem. A poza tym te wszystkie odgłosy smażonej jajecznicy, otwierania szafek kuchennych i wymieniania kolejnych składników psychodelicznego śniadania! Nadal robi to wrażenie."

Podsumowanie
Nastała nowa dekada i jakby nastała nowa epoka - Floydzi niemal porzucili już awangardowe zabawy, atonalne wstawki i psychodeliczną jazdę. Choć ślady powyższych jeszcze nieco przebijają w w tytułowej suicie i w założeniach ostatniej kompozycji na płycie, to jednak przeważa melodia, przemyślane progresje akordów. Dlatego też nazywa się ów album przełomową płytą w dorobku Pink Floyd - pomostem, miedzy starym i nowym. Chłopaki podobnie, jak na "Ummagummie", podzielili się kompozytorsko (choć Masonowi nie dali już dojść do słowa) i stworzyli po jednym utworze każdy, a dwie instrumentalne kompozycje stworzyli razem. Zresztą to u nich niemal reguła, że ich wspólne dzieła to, jak na razie, instrumentalki (jak dotychczas tylko poza "Ibiza Bar" z "More"). Płytę oceniam wysoko (9/10), czym sam jestem zaskoczony (myślałem, że wyjdzie z 7/10). Ale zasługuje ona na to, bo brak na niej tak naprawdę słabych utworów. Nie są wszakże to przeboje, porywające duszę utwory, nawet nie bardzo wpadające w pamięć, ale w zasadzie każdy z nich jest dobrą kompozycją - przemyślaną, nieprzeciążoną, dającą dobrze się przesłuchać (ok, suita lekko przydługawa, ale o tym pisałem powyżej i dlatego tez nie dostała 10). Polecam. 


Ocena

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...