niedziela, 10 października 2010

Pink Floyd - Ummagumma (1969)


Ummagumma / (slangowe określenie czynności seksualnej; coś, jak nasze "figo-fago"))

Dysk 1
1. Astronomy Domine / Nauczyciel astronomii (Barrett) - 8:29
2. Careful with That Axe, Eugene / Ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu (Gilmour/Mason/Waters/Wright) - 8:50
3. Set the Controls for the Heart of the Sun / W sam środek Słońca kieruję mój lot (Waters) - 9:12
4. A Saucerful of Secrets / Spodek pełen tajemnic (Gilmour/Mason/Waters/Wright) - 12:48

Dysk 2
I. Wright (13:26) 
1. Sysyphus, Pt. 1 / Syzyf, cz. 1 - 1:08
2. Sysyphus, Pt. 2 / Syzyf, cz. 2 - 3:30
3. Sysyphus, Pt. 3 / Syzyf, cz. 3 - 1:49
4. Sysyphus, Pt. 4 / Syzyf, cz. 4 - 6:59

II. Waters (12:25) 
5. Grantchester Meadows / Łąki w Grantchester - 7:26
6. Several Species of Small Furry Animals Gathered Together in a Cave and Grooving With a Pict / Kilka gatunków zwierząt futerkowych zebranych razem w jaskini i zabawiających się z Piktem - 4:59

III. Gilmour (12:17) 
7. The Narrow Way, Pt. 1 / Wąska ścieżka, cz. 1 - 3:27
8. The Narrow Way, Pt. 2 / Wąska ścieżka, cz. 2 - 2:53
9. The Narrow Way, Pt. 3 / Wąska ścieżka, cz. 3 - 5:57

IV. Mason (8:44) 
10. The Grand Vizier's Garden Party, Pt. 1: Entrance / Przyjęcie w ogrodzie u wielkiego wezyra, cz. 1: Wejscie - 1:00
11. The Grand Vizier's Garden Party, Pt. 2: Entertainment / Przyjęcie w ogrodzie u wielkiego wezyra, cz. 2: Przedstawienie - 7:06
12. The Grand Vizier's Garden Party, Pt. 3: Exit / Przyjęcie w ogrodzie u wielkiego wezyra, cz. 3: Wyjście - 0:38 


Recenzja

źródło allmusic.com

Przez wiele lat ten podwójny longplay był jednym z najpopularniejszych albumów Pink Floyd z okresu przed Dark Side of the Moon. Składa się on z dwóch płyt: nagrań koncertowych oraz płyty studyjnej - obie w cenie jednego albumu (w wersji winylowej). Set koncertowy, nagrany w Birmingham i Manchesterze w czerwcu 1969 roku, ogranicza się do czterech utworów, pochodzących z pierwszych dwóch płyt zespołu lub towarzyszących im singli. Prezentując drugi skład (tzn. bez Syda Barretta), album ukazuje bardzo sprawną grupę - ich gra trzymana jest w ryzach przez asertywne bębnienie Nicka Masona i potężny bas Rogera Watersa, co powoduje, że utworów dobrze się słucha, nawet gdy zespół rozpędza się w improwizacjach; zresztą utwory brzmią mocniej i głośniej, w stosunku do swoich pierwowzorów studyjnych: Astronomy Domine, Careful With That Axe Eugene, Set The Controls for the Heart of the Sun i A Saucerful of Secrets są dłuższe, ostrzejsze i dosadniejsze. Część studyjna jest bardziej eksperymentalna - każdy z członków dostał określoną ilość miejsca na płycie dla zaprezentowania własnej muzyki - Sysyphus Richarda Wrighta to typowo klawiszowe dzieło, wykorzystujące różnego rodzaju instrumenty klawiszowe; The Narrow Way Davida Gilmoura to trzyczęściowe instrumentalne dzieło z wykorzystaniem akustycznych i elektrycznych gitar oraz klawiszy; natomiast The Grand Vizier's Garden Party Nicka Masona korzysta z szerokiej gamy elektrycznych i akustycznych instrumentów perkusyjnych. Grantchester Meadows Rogera Watersa to liryczny numer w folkowym duchu, nie podobny do niczego, co wcześniej stworzyła grupa. W 1994 roku album został zremasterowany i wydany w zielonym kartoniku w wersji o dużo głośniejszej i ostrzejszej (a przy tym tańszej) w porównaniu do oryginalnego wydania CD.

Inne recenzje:
Teraz Rock (20/2004) - 3/5
Teraz Rock Kolekcja (3/2009) - 3/5

Struktura płyty

Ikonkami zaznaczyłem, z jakiej płyty pochodzi utwór live (NA - oznacza Non Album track, czyli utwór nie znajdujący się na żadnym albumie).




O utworach


Cytaty: Paweł Brzykcy (Teraz Rock 20/2004) i Grzesiek Kszczoczek (Teraz Rock Kolekcja 3/2009)

Dysk 1

1. Astronomy Domine
Nie lubię wersji live utworów. Jak już, to jeszcze cały dobry koncert. Jednak takie wybiórcze wersje live, spotykane z reguły jako bonusy do reedycji płyt lub jako strony B singli, wydają mi się tylko uzupełnieniem oryginalnych wersji, z reguły nic szczególnego. Ok, są wyjątki i zdarzają się piękniejsze, bardziej porywające wersje live. Jak jest w tym przypadku? Choć nie jest to dla mnie jakieś powalające dzieło Floydów (bluźnię?), to jednak wersja studyjna jest dla mego ucha przyjaźniejsza. I tak jest to utwór o wystarczająco chaotycznej strukturze i w wersji studyjnej jednak zachowuje większy porządek, niż w wersji koncertowej, ponad dwukrotnie dłuższej. Ta jest ostrzejsza, niż oryginał. Gilmour i Wright śpiewają niemal jak Barrett, jednak solówki tego pierwszego są jednak bardziej fantazyjne. W okolicy 4 minuty pojawia się interluda, której nie było w oryginale, dodająca uroku tej wersji. Niezłe, choć nie powalające.

"dobra wersja"
"porywający, niezwykle energetyczny, kosmiczny"

 2. Careful With That Axe, Eugene
Trudno porównywać wersję live tego utworu z wersją studyjną, gdyż jako taka ukazała się dopiero na kompilacyjnym albumie Relics, a wcześniej na singlach, których nie posiadam. To pierwsza, jaką słyszałem. I muszę przyznać, że niewiele z niej pamiętam, poza tym rozdzierającym krzykiem Watersa gdzieś w połowie. Utwór ciekawie się zaczyna, obiecuje, ze będzie fajnie. I generalnie tak jest. Jest nastrój, fajne stopniowanie napięcia. W okolicy 4 minuty fajne jazzujące przyśpiewki i uspokajająca końcówka. Podoba mi się, aż jestem zaskoczony.

"Złowieszczy temat z delikatną wokalizą oplata nas tu niczym pajęczyna. Nagle rozlega się przeraźliwy szept: ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu..., a zaraz potem niesamowity wrzask Watersa. Zaczyna się instrumentalna kanonada, prowadząca po jakimś czasie do uspokojenia."
 "narastający, jak w horrorze (...) z przeraźliwym krzykiem Watersa w kulminacyjnym momencie"

3. Set the Controls for the Heart of the Sun
Jest to jeden z tych czarownych utworów Floydów, jednak w wersji koncertowej mnie nie powala. Na nie pracuje tutaj zbyt długa improwizacja wewnątrz utworu, przez co rozrasta się niemal dwukrotnie i... nuży. Trochę szkoda...

"świetny (...) (brawo Waters!)"
"niezwykle monotonny, a przez to uroczo wciągający (...) z kapitalnym bębnieniem Masona i jeszcze lepszym śpiewem Watersa" 

4. A Saucerful of Secrets 
Na poczatku utwór męczy kakofonią dźwięków, które też obecne są w wersji studyjnej - tu jednak jakby bardziej bolą uszy. Dzięki bogu pojawia się Mason i porządkuje wszystko perkusją (takie walenie trochę jakby Keitha Moona z The Who). I na końcu atut tego utworu - piękna melodyjna końcówka, cudownie tutaj zaryczana przez Gilmoura zamiast chóru.

"Skrócona nieco wersja suity (...) ociera się o elektroniczne mistrzostwo świata. Zespoły w rodzaju Tangerine Dream na długie lata miały z czego czerpać natchnienie"

Dysk 1

1.Sysyphus, Pt. 1  
Monotonne mruczenie organów na tle bębnów. Ja wiem, że to eksperyment, ale nuda - na szczęście krótka.

2. Sysyphus, Pt. 2
Zaczyna się fajnie: klasyczne pianino z delikatną melodią. Potem wkraczają dysonanse i atonalne dźwięki oraz walenie po klawiaturze. Trudno to nazwać improwizacją, bo raczej nie oscyluje wokół jakiegoś wyraźnego rdzenia. Lepsze to, niż Pt. 1, ale nadal ciężko się słucha.

3. Sysyphus, Pt. 3
Tutaj dopiero masakra: walenie już nie po klawiaturze, ale chyba po strunach fortepianu. Pojawiają się też piski "zwierzątek" podobne, jak "Several Species..." Watersa kilka chwil dalej. Męka.

4. Sysyphus, Pt. 4
Tutaj Wright kombinuje z popularnymi wówczas elektronicznymi instrumentami klawiszowymi: jest melotron i organy Farfisa; słychać też wibrafon. Choć konkretnej melodii tu nie ma. W II części utworu dźwięki uderzają z impetem i stają się bardziej ponure. Końcówka to powrót do tematu z Pt.1.

"Do swej niby symfonii (...) Wright wrzucił brzmienia klawiszowe, orkiestrowe i chóralne, z czego wyszedł raczej nieprzekonujący dźwiękowy kolaż."
"(...) nierówny. Znakomity, monumentalny wstęp części pierwszej nie ma konsekwentnego ciągu dalszego: następujące po nim fragmenty w duchu muzyki współczesnej sprawiają, że utwór najzwyczajniej nuży. Delikatne, jazzrockowe zakończenie z nawrotem tematu początkowego tylko w niewielkim stopniu zaciera wrażenie znudzenia."

5. Granchester Meadows
Najlepszy, najbardziej charakterystyczny utwór z tej płyty. Spokojny, balladowy, nieco folkowy, w duchu Jethro Tull (gitara akustyczna i frazowanie Watersa). Refren z potokiem podobnie brzmiących wyrazów wciąga. Tło ze śpiewem ptaków jest urocze, daje dużo przestrzeni. Niezłe dzieło.

"sielankowy (...) z odgłosami fauny zamieszkującej łąkę (i komicznej pogoni za natrętną muchą w końcówce)"
"ładna gitarowa ballada o folkowym zabarwieniu. Duży plus dla basisty za odgłosy natury z muchą i świerszczami na czele"

6. Several Spieces of Small Furry Animals Gathered Together in a Cave and Grooving With a Pict
Trudno się rozkoszować tym, ehm, utworem? Jest to raczej eksperyment i, muszę przyznać, że udany. Nie na tyle, żeby sobie tego często słuchać, ale na pewno kilka razy w życiu warto o niego zahaczyć. Dlaczego? Waters generuje tutaj odgłosy, będące efektem jego zabaw z taśmami, na które nagrał swój głos. Zapętlone, przyspieszone, puszczane od tyłu odgłosy, posklejane w odpowiednim momencie generują piski, świsty, charczenia itp. dźwięki "małych futrzaków". I pomimo swego rodzaju kakofonii, daje się odczuć pewne zamierzeni, rytm, uporządkowanie, które daje jednak delikatne uczucie spełnienia słuchowego. Potem dochodzi jeszcze recytacja Watersa z dziwnym akcentem i z podejściem trochę w stylu Monty Pythona. Dziwny, zabawny, pokręcony.

"Na ten opatrzony genialnym tytułem utwór złożyły się efekty brzmieniowe groteskowo oddające głosy tytułowych stworów."
"(...) bez wątpienia eksperymentalne w założeniu [dzieło], ale raczej trudne do zniesienia"

7. Narrow Way, Pt. 1
Utwór od początku dużo obiecuje - zaczyna się ładną akustyczną gitarą, jest trochę folkowo, wręcz w stylu country. Pod koniec, nie wiedzieć czemu, zaczynają się eksperymenty. Generalnie - da się tego słuchać.

8. Narrow Way, Pt. 2
Gilmour kontynuuje eksperyment. Jeden i ten sam powtarzany dosyć ponury motyw. 

9. Narrow Way, Pt.3
Druga z piosenek na płycie, całkiem ładnie zagrana i zaśpiewana. Wręcz czuć trochę zapachem bitelsów. Drugi, po Grantchester, i ostatni ładny utwór na płycie.

"(...) czaruje gitarowym spokojem początku, zaskakuje dość mocnym brzmieniem środka i raduje uszy delikatnym śpiewem."

10. The Grand Vizier's Garden Party, Pt. 1
Ładne solo na flecie, do którego dołącza Mason na perkusji. Taka miniaturka.

11. The Grand Vizier's Garden Party, Pt. 2
Zabawa perkusjonaliami (przeszkadzajkami?) z pewną próbą generowania melodii na rurach o różnych wysokościach dźwięku. Nie da się tego słuchać. Dlaczego Mason po prostu nie zrobił jakiegoś perkusyjnego solo?

12. The Grand Vizier's Garden Party, Pt. 3
Ponownie flet, jakby kontynuacja Pt.1. Tutaj bardziej uroczy.

"nadaje się bardziej do zagłuszania sąsiadów niż do normalnego słuchania"
"Na propozycję Masona (...) najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia"

Podsumowanie

Kiedyś nie lubiłem tej płyty - wydawała mi się najgorszą w pozycji Floydów. I nie wiem, czy tak nie będzie (boję się jeszcze o "Final Cut"). Mało jest tu perełek: Granchester Meadows i Narrow Way, Pt. 3 są przyjemnymi, acz rzadkimi wyjątkami. Do słuchania się za bardzo nie nadaje (pomijam sympatyków awangardy), ale przesłuchać na pewno raz trzeba, szczególnie z naciskiem na koncertowe wersje studyjnych suit na dysku 1. Całość należy znać, lecz raczej nie tyle ze względu na przyjemności dla ucha, co ze względu na ciekawy pomysł stworzenia płyty ukazującej aspiracje i pomysły poszczególnych członków kwartetu. Właśnie, pomysł i idąca za tym oryginalność - to one są atutem tej płyty. Pewno rzadko do niej będę wracał, pomijając dwa wspomniane wyżej wyjątki (bo naprawdę fajnie brzmią, szczególnie puszczane na głos). Ale naprawdę polecam posłuchać jej przynajmniej raz, a dobrze.

wtorek, 14 września 2010

Pink Floyd - More (1969)




More / Więcej

1. Cirrus Minor / Mała chmurka (Waters) 5:18
2. The Nile Song / Pieśń Nilu (Waters) 3:26
3. Crying Song / Łzawa piosnka (Waters) 3:33
4. Up the Khyber /
Ku Chajbrowi (Mason/Wright) 2:12 
5. Green Is the Colour / Zieleń to kolor (Waters) 2:58
6. Cymbaline / Cymbelin (Waters) 4:50
7. Party Sequence / Sekwencja imprezowa (Waters/Wright/Gilmour/Mason) 1:07
8. Main Theme  / Głowny temat (Waters/Wright/Gilmour/Mason) 5:28
9. Ibiza Bar / Bar Ibiza (Waters/Wright/Gilmour/Mason) 3:19
10. More Blues / Wiecej bluesa (Waters/Wright/Gilmour/Mason) 2:12
11. Quicksilver / Żywe srebro (Waters/Wright/Gilmour/Mason) 7:13
12. A Spanish Piece / Hiszpański kawałek (Gilmour)1:05
13. Dramatic Theme / Wątek dramatyczny (Waters/Wright/Gilmour/Mason) 2:15


Recenzja 


Źródło allmusic.com - 2/5:


Nagrany jako soundtrack do mało popularnego francuskiego filmu o hipisach o tej samej nazwie, More Floydów jest pełnoprawnym albumem, który uplasował się w Top Ten brytyjskich list przebojów. Nastrojowa muzyka zespołu pasowała jako tło dźwiękowe do filmów, jednakże po umieszczeniu na płycie utwory stworzyły składankę różnych tematów muzycznych, od folkowych ballad, poprzez ekspresyjne elektroniczne utwory instrumentalne, do przypadkowych nastrojowych kompozycji. Niektóre z utworów są przyjemnie nielogiczne, ale płyta ta zawiera też dobre kompozycje, zwłaszcza Cymbaline, Green is the Colour czy Nile Song. Wszystkie one okazały się dobrymi kawałki koncertowymi, a ich wysokiej jakości wersje są dostępne na wielu bootlegach.

Inne recenzje:
- Teraz Rock (20/2004) - 2/5
- Teraz Rock Kolekcja (3/2009) - 2/5
- ArtRock.pl - 3/5
- sputnikmusic.com - 3/5


Struktura płyty:



O utworach 

Kolorem wyróżniono fragmenty recenzji z czasopisma "Teraz Rock" i "Teraz Rock Kolekcja" by Paweł Brzykcy:

1. Cirrus Minor
Poetycki tekst o narkotykowym odlocie, podczas którego obserwowany świat rozpływa się na kształt pierzastych smug. W tekście znajduje się ciekawe zestawienie przeciwieństw: smutku w obrazie cmentarza, grobów i wierzby płaczącej, jak i radości - w formie odgłosów śmiechów i podróży do chmur.
Trochę pochmurny utwór - ładna, ale ponura melodia, odzwierciedlająca tekst. Słychać tylko gitarę Gilmoura i tło organowe Wrighta, który kończy utwór już bez gitarzysty. Melodia organów przypomina trochę tę z końcówki "A Saucerful of Secrets".

"spokojnie mógłby znaleźć się na A Saucerful of Secrets"

"oniryczna - bez perkusji, za to z ćwierkaniem ptaszków"

2. The Nile Song
Ponowne nawiązanie do narkotykowego nałogu, który wabi pięknymi doznaniami, jednak nieuchronnie prowadzi do śmierci. W tekście jego synonimem jest piękna pani mieszkająca na wysepce na Nilu, która mami swoim pięknem ludzi, by ich zgubić.
Atakujący, hardrockowy (czy raczej acidrockowy) song w stylu Jimiego Hendrixa. Wykrzyczany ewenement w dorobku Floydów. Trudno się nim zachwycać, poza energią, jaką w sobie niesie. Prosta progresja niewyszukanych akordów jednak nie przykuwa. Trochę ten ryk męczy.

"zupełnie nietypowy dla grupy, ostry"

"hardrockowy (...) z łomoczącymi bębnami, wykrzyczany przez Gilmoura"


3. Crying Song
Piosenka o miłości, o wspólnych chwilach, gdzie jest czas na śmiech i łzy, gdzie jedna osoba może liczyć na wsparcie drugiej.
Miły dla ucha niemal akustyczny utwór, przyjemny dźwięk wibrafonów, spokojny śpiew Gilmoura i fajny mostek pomiędzy zwrotkami na gitarze - to atuty tego utworu. Wadą jest monotonia: brak refrenu i to monotonne śpiewanie Gilmoura. Pod koniec przeciągłe zagrywki na gitarze.

4. Up the Khyber
Przełęcz Chajber między Afganistanem i Pakistanem to szlak, którym nielegalnie przewożono heroinę do Turcji, skąd później trafiała do Europy.
Pierwszy instrumentalny utwór na płycie. Galopada Masona i basowy rytm Watersa plus atonalny fortepian oraz dźwięki organów Wrighta. Wszystko pod koniec się zagęszcza i znika. Słabe to.

5. Green Is the Colour (jako "The Beginning" w suicie "The Journey")
Poetycka tekst o miłości, pożądaniu i zazdrości. Kiedyś zieleń uważano za zwiastun katastrof i złego losu. Później stał się symbolem losu i nieprzewidywalności.
Świetnie skonstruowana ballada - ładna melodia, wysoki śpiew Gilmoura, gitara akustyczna w tle, pianinko i piskająca fujarka. Dobrze się tego słucha. Jeden z dwóch najlepszych utworów na płycie.

"urzekająca, śpiewana przez Gilmoura piosenka"

"ultradelikatna"


6. Cymbaline (jako "Nightmare" w suicie "The Man")
Cymbelin to bohater sztuki Szekspira - ojciec utracony i odzyskany. Występuje tutaj jako ten, który potrafi odgonić senne koszmary i wesprzeć w trudnych chwilach. Jest to odniesienie do ojca Watersa, którego miłości nigdy nie zaznał, ponieważ zginął podczas II wojny światowej.
Najlepsza kompozycja na płycie. Najbardziej zapamiętywalna (jedyny utwór, jaki pamiętałem z pierwszego przesłuchania). Piękny refren. Jedna z najładniejszych ballad Floydów bez solówki Gilmoura.

"majestatyczna"

7. Party Sequence (jako "Doing It!" w suicie "The Man")
Co to za utwór? No wiem, to przecież soundtrack... 
Klepanina w bongosy i fujarka w tle. Wsio.

"[przykład] muzyki typowo ilustracyjnej"

8. Main Theme
Najlepszy instrumentalny utwór na płycie. Dźwiękowe tło elektroniki Wrighta, skromne rytmiczne bębnienie Masona z dużą ilością talerzy, ponadto piski Gilmoura na gitarze w tle. A na pierwszym planie prosta melodyjka grana przez Wrighta trochę w stylu Kraftwerk. Zakręcony utwór, ale czas przy nim dość szybko płynie.
 
9. Ibiza Bar
Tekst to swego rodzaju spowiedź i prośba do Boga o oszczędzenie cierpień w życiu i ułożenie go jeszcze raz tak, aby było beztroskie i uporządkowane.
Utwór oparty na tej samej progresji akordów, jak w "The Nile Song", jednak śpiewany inaczej i ciekawszy. Podoba mi się tam zawodząca gitara Gilmoura - w tym stylu grywał często Steven Wilson na wczesnych płytach  Porcupine Tree.

10. More Blues
Bluesowe zagrywki Gilmoura i pojedyncze zrywy perkusji Masona. Melodycznie fajne, dosyć oryginalne w strukturze. Żadna rewelacja, ale przyjemne.

"do niezbyt floydowych w klimacie rzeczy należy jeszcze [ten utwór], wiadomo w jakiej stylistyce utrzymany"

11. Quicksilver
Najdłuższy utwór na płycie. I do tego instrumentalny. Taki dźwiękowy eksperyment z instrumentalnymi plamami Wrighta, bardzie ambientowe, niż psychodeliczne. Trochę w stylu Briana Eno. Dla mnie za słabe.

12. A Spanish Piece
Seplenienie Gilmoura (coś a la: Hiszpan gada po angielsku) na tle hiszpańskiej gitary akustycznej w stylu flamenco.

"do niezbyt floydowych w klimacie rzeczy należy jeszcze [ten utwór] (...), rzeczywiście z hiszpańsko brzmiącą gitarą - to zresztą pierwsza kompozycja Gilmoura dla zespołu"

13. Dramatic Theme
Pulsujący as niczym w "Let There Be More Light", rytmiczna perkusja Masona, przeciągłe solówki Gilmoura i ledwie słyszalne zagrywki Wrighta.

Podsumowanie

Muszę przyznać, że byłem nastawiony negatywnie do tego albumu. "Najsłabsze dokonanie Pink Floyd" - tak z reguły jest podsumowywana ta płyta w wielu recenzjach. Możliwe, że tak jest, że jednak pozostałe albumy Floydów wypadają lepiej. Z góry dałbym mu ocenę 2/5. Jednak okazało się, że wyszedł lepiej. Uważne słuchanie pozwala docenić urok niektórych kompozycji, z których najbardziej udane to piosenki Cymbaline, Green Is the Colour i Crying Song - dobrze zaśpiewane i zagrane, z ładną melodią. Reszta to 4 słabsze piosenki: Ibiza Bar, Cirrus Minor, The Nile Song i Spanish Piece (o ile tę ostatnią można nazwać piosenką - raczej żartem, choć ma tekst) oraz 6 utworów instrumentalnych - przecież to w końcu soundtrack. Z tych ostatnich najlepiej wypada główny temat oraz More Blues - pozostałe to w zasadzie krótkie dźwiękowe tła do sytuacji filmowych. Wszystko grało by pięknie, gdyby było bardziej spójne. A tak, to wychodzi z tego kociołek kilku instrumentariów z kilkoma piosenkami, z których tak naprawdę warto posłuchać 3 lub 4. 



sobota, 10 lipca 2010

Pink Floyd - A Saucerful of Secrets (1968)




A Saucerful of Secrets / Spodek pełen tajemnic

1. Let There Be More Light / Niech stanie się światłość (Waters) 5:38
2. Remember a Day / Pamiętam dzień (Wright) 4:33
3. Set the Controls for the Heart of the Sun / W sam środek Słońca kieruję mój lot (Waters) 5:28
4. Corporal Clegg / Kapral Clegg (Waters) 4:13
5. A Saucerful of Secrets / Spodek pełen tajemnic (Gilmour/Mason/Waters/Wright) 11:57
6. See-Saw / Huśtawka (Wright) 4:36
7. Jugband Blues / Erzatz blues (Barrett) 3:00
Recenzja 

Źródło allmusic.com - 3,5/5

Album przejściowy, na którym zespół przeszedł od relatywnie zwięzłych i barwnych utworów Barretta do bardziej przestrzennych i rozwiniętych pasaży instrumentalnych. Jednak wpływ Barretta jest wciąż odczuwalny (w zasadzie stworzył jeden utwór, jowialny Jugband Blues), a większość materiału zachowuje delikatny klimat baśni - najlepszym przykładem sa tutaj Remember a Day i See Saw. Natomiast w utworach Set the Controls for the Heart of the Sun, Let There Be More Light oraz długim instrumentalnym utworze tytułowym zespół zaczyna eksplorować mroczne i powtarzalne rytmy, które będą charakteryzować ich następne płyty.

Inne recenzje:
- Teraz Rock (20/2004)- 4/5
- Teraz Rock Kolekcja (3/2009)- 3,5/5
- rockmetal.pl - 3,5/5
- progrock.org.pl - 4,6/5
- sputnik music - 4/5
- BBC - ...
- reviewstream.com - 3,5/5
- ArtRock.pl - 3,5/5

Struktura płyty oraz kto co śpiewa:

O utworach 

Kolorem wyróżniono fragmenty recenzji z czasopisma "Teraz Rock" by Grzesiek Kszczotek i Michał Kirmuć


1. Let There Be More Light
To w zasadzie jeden z zaledwie czterech utworów Pink Floyd (obok Astronomy Domine, Interstellar Overdrive i Set the Controls for the Heart of the Sun) o tematyce kosmicznej (a przecież w niektórych podsumowaniach Pink Floyd to zespół spacerockowy). Utwór opowiada w poetyckiej formie o spotkaniu ludzi z kosmitami: Wtedy wielki gwiezdny prom/lądując jak płonący punkt/nawiązał z ludźmi kontakt/w Mildenhall (tłum. Tomasz Szmajter). Cywile i żołnierze obserwują, jak statek kosmiczny otwiera swoje wrota, w których pojawia się lśniąca Lucy. Co będzie dalej? Czyżby konflikt z kosmitami? W takim zawieszeniu zostawia nas autor.

Jeden z dwóch najlepszych utworów na płycie (poza Set the Controls...). Pulsujący bas na początku zapada w pamięci, a z pasją zaśpiewany refren emanuje emocjami. Na końcu pierwsza solówka Gilmoura - choć ładna, to jeszcze nie taka bluesowa i melancholijna, jak to bywało później. Świetny utwór.

"Trochę niedoceniony wydaje się nie mniej udany [ten utwór], mocniejszy (...), mający coś z klimatu późnej twórczości The Beatles (zresztą z aluzją do Lucy in the Sky With Diamonds w tekście), (...) będący jakby zapowiedzią space rocka"

2. Remember a Day
Nostalgiczny utwór o młodości, możliwościach jakie ze sobą niesie i o tym, że gdy jesteś już dorosły, wszystko jest trudniejsze i łatwo o niespełnienie.
Utwór, który najbardziej zapadł mi w pamięć z tej płyty, którą słuchałem po raz pierwszy jakieś 7-8 lat temu. Początek utworu z tymi piskami potwierdza wrażenie, że jest to odrzut z sesji poprzedniej płyty. Taki bardzo Barrettowy. Podoba mi się figura perkusyjna (choć nie grał Mason, tylko producent, Norman Smith). I ten oniryczny, charakterystyczny śpiew Wrighta. Dobry, choć niedoceniany, utwór.

"melancholijna kompozycja zbliżona do (...) piosenkowo-psychodelicznych klimatów [Barretta]"

"subtelna ballada, (...) będąca jakimś łącznikiem z (...) pierwszym Floydem [Barrettem]"

3. Set the Controls for the Heart of the Sun
Waters mówi: "to rzecz o pilocie potężnego latającego spodka, który poddaje się słonecznym tendencjom samobójczym i kieruje maszynę w stronę serca Słońca", ale też po latach dodał, że słowa pochodzą z antologii poezji chińskiej, poza tytułem, który... nie wiadomo, skąd się wziął. Druga wersja zdaje się być prawdziwsza, zważywszy na słowa nie mające nic wspólnego z podróżą statkiem kosmicznym. Jednak całość, choć nie trzyma się kupy, jest to tekst o zniechęceniu kosmicznego wędrowca długą podróżą kosmiczną, który wspomina piękno ziemskiego świata.
Kiedyś nie lubiłem tego utworu. Wydawał mi się za tajemniczy, ponury, w sumie mało melodyjny, zbyt transowy. Jednak wsłuchanie się (polecam słuchawki lub głośne dobre stereo) i zapoznanie z tekstem pozwala odkryć jego piękno, wczuć się w atmosferę. I ten śpiew, w zasadzie szept, Watersa, matrycznie powtarzany - jak nie lubię go jako wokalisty, tu sprawdził się świetnie. Poza tym piękny wibrafon (uwielbiam jego dźwięk) i krótka figura organowa, pomiędzy zwrotkami, kojarząca się z grą Tony'ego Banksa w utworze Mamagrupy Genesis. Świetny utwór Floydów.

"utrzymany w onirycznym nastroju, porażający zabójczą monotonią rytmu i beznamiętnym śpiewem Watersa (za tekst posłużyły wybrane wersy wierszy chińskich poetów z X wieku)"

"wyjątkowy fragment całości, (...) hipnotyczna kompozycja (...) Watersa, oparta na monotonnym temacie basu i jednostajnej figurze perkusyjnej, ze świetnie dopełniającymi całości partiami organów i fortepianu elektrycznego"

4. Corporal Clegg
Po raz drugi już (zakładając, że pierwszy raz był w przypadku Pow R. Toc H.) Waters odnosi się do wojny - opowiada historię kaprala Clegga, który na wojnie stracił nogę i po powrocie do domu marzy o odznaczeniach i chwale, której w rzeczywistości nie doświadczył.
O dziwo (a może i nie), słuchając tego utworu nasuwa mi się skojarzenie z Bitelsami, szczególnie fragmenty grane na mirlitonach (również wykorzystanych w Jugband Blues) kojarzą mi się z Żółtą łodzią podwodną, jak i ogólne wykonanie pozostaje w stylistyce Fab Four. Generalnie, wcale nie taki zły utwór, jak o nim myślałem kiedyś.

"pierwsza antywojenna rzecz, jaka wyszła spod pióra Watersa, w warstwie muzycznej też jakby próbująca nawiązać do zwariowanej twórczości Syda…"

"ślady psychodelii z pod znaku Barretta"

5. A Saucerful of Secrets
Według słów Gilmoura utwór jest obrazem wojny, choć w późniejszym czasie stwierdził, że kompozycja nie przedstawia żadnej treści.
W sumie niezła kompozycja, a i byłaby lepszą, gdyby to spróbować zagrać nowocześniejszymi instrumentami (dziś sprawdziła by się lepiej) - organy Farfisa dają ciekawy klimat, ale wg mnie sa za prymitywne. Ale cóż, takie były czasy. Irytuje mnie trochę środkowa improwizacja - galopada perkusji piękna, ale te piski, atonalne dźwięki fortepianu i jęczenia gitary męczą. Jakkolwiek przyjemniejsze to jest, niż w Interstellar Overdrive. Końcówka za to jest piękna - ładnie to wymyślili z tymi chórami. Choć na samym końcu jakby doklejono zakończenie - chóry jeszcze rozpędzone i nagle uspokojenie. Dziwne to trochę.

"tytułowa suita, niejako rozwijająca pomysły z Interstellar Overdrive, pełna jazgotliwych dźwięków gitar, kakofonicznych wejść fortepianu, monotonnego bębnienia i zgiełku instrumentów perkusyjnych. Na pierwszy rzut oka (czy raczej ucha) rzecz nie do słuchania. Ale tylko na pierwszy..."

"długa, złożona, instrumentalna kompozycja tytułowa, będąca w znacznym stopniu wynikiem zbiorowej improwizacji. Z intrygującą częścią środkową, opartą na figurze perkusyjnej Masona i z niezwykłym lirycznym, chóralnym finałem. W tym eksperymentalnym utworze należy szukać zalążka późniejszych większych form, jak chociażby Echoes"

6. See-Saw
Podobnie, jak w Remember a Day, jest to wspomnienie dzieciństwa, gdy Wright z siostrą bawił się w przydomowym ogrodzie, bujając się na huśtawce. Przedstawiona jest tutaj także refleksja nad przemijaniem czasów dzieciństwa i końcem tych zabaw: Pewnego razu, pewnego dnia / Brat musi opuścić dom (...) / A ona będzie sadzić plastikowe kwiaty / W niedzielne popołudnie.
Ma zadatki na fajną piosenkę, melodia ładnie się rozwija, jednakże potem gmatwa, jakby stworzono ją na siłę. Refren jest już bardziej dopracowany, jednakże całość słabo zapada w pamięć.

"melancholijna kompozycja zbliżona do (...) piosenkowo-psychodelicznych klimatów [Barretta]"

7. Jugband Blues
Ponownie Barrett ubiera problemy swej schorowanej duszy w poetycką formę. Podobno słowa utworu kierował w stronę swoich kolegów z zespołu, którzy traktowali go źle, nie wiedząc, że jest chory. Sarkastycznie mówi o swoim stanie psychicznym i obecności w zespole: Jestem zobowiązany wyjaśnić wam, aby to było jasne / Że mnie tu nie ma (...) / I nie dbam o to, że nie mam już nic / Oraz o to, że złościcie mnie.
Ależ zakręcona kompozycja, co rusz zmienia się taktowanie, każdy element utworu inny. Refren jest bardzo melodyjny - w ogóle rządzi melodyka bitlesowska. Choć użyto orkiestry, słychać ją, jakby znowu użyto militronów. Słabo znałem ten utwór, ale teraz dosyć dobrze go zapamiętałem - czyżby na tym polegał geniusz Barretta? Na tyle szaleństwa, żeby było oryginalnie, ale na tyle melodyki, żeby jednak wpadało w ucho. Cały Piper jest tego pełen.

"piosenka wyrzuconego z zespołu muzyka [Barretta], umieszczona jakby na deser na samym końcu płyty, co rusz zmieniająca tempo, miejscami jarmarczna"

"ślady psychodelii z pod znaku Barretta"

Podsumowanie

Bardzo dobra płyta, aż sam jestem zaskoczony. Bo to jedna z płyt Floydów, którą znałem najmniej (oprócz More, Obscured By Clouds i The Final Cut), a okazała się płytą niedocenioną w moich oczach. Najpierw 2 silne pozycje: Set the Controls... i Let There Be... - zawsze dla mnie były charakterystycznymi pozycjami Floydów, ale generalnie takimi sobie. Dopiero rzetelne przesłuchanie wraz z zapoznaniem się z tekstem, pozwoliło poznać ich czar. Potem 2 utwory Wrighta: Remember the Day iSee-Saw - pierwszy najlepiej zapamiętałem z całej płyty już po pierwszym przesłuchaniu, drugi, choć najgorszy z całej płyty, posiada te cudowne cechy kompozycji Wrighta: oniryczność, melodyjność i nostalgię. Dalej 2 "pozostałości" po Barrett'cie - jedyna jego kompozycja i przez niego zaśpiewana: Jugband Blues, z bardzo melodyjnym refrenem, oraz Corporal Clegg - choć to kompozycja Watersa, widać dużą inspirację utworem Jugband Blues oraz kompozycjami Barretta z poprzedniej płyty w warstwie melodycznej (nie zapominając o Bitelsach). No i na koniec tytułowa suita - choć znów w środku pojawia się atonalny jam, jak naInterstellar Overdrive, to jednak figura perkusyjna trzyma go w ryzach, a tajemniczy początek i wzniosła końcówka budują całkiem fajną kompozycję. Naprawdę niezła płyta.

Oto moja ocena - średnia wyszła tak samo, jak amerykańska wersja Pipera...

Klipy  


Let There Be More Light (video z francuskiego programu "Tous en scene")

Let There Be More Light (video z innego francuskiego koncertu)

Remember a Day (live z francuskiej TV)

Set the Controls For the Heart of the Sun (fragment "Live at the Pompeii")

Corporal Clegg (video z lutego 1968 dla belgijskiej TV)


Corporal Clegg (video z lipca 1969 dla niemieckiej TV)

A Saucerful of Secrets (fragment "Live at the Pompeii")

Jugband Blues (oficjalne video)



poniedziałek, 8 marca 2010

Pink Floyd - The Piper at the Gates of Dawn (1967)


The Piper at the Gates of Dawn / Głos piszczałki o świcie (lub Kobziarz u bram świtu)

1. Astronomy Domine / Nauczyciel astronomii (Barrett) - 4:12
2. Lucifer Sam / Lucyfer Sam (Barrett) - 3:07
3. Matilda Mother / Matko Matyldo (Barrett) - 3:08
4. Flaming / Rozpalony (Barrett) - 2:46
5. Pow R. Toc H. / (-) (Barrett/Waters/Wright/Mason) - 4:26
6. Take Up Thy Stethoscope and Walk / Weź swój stetoskop i idź (Waters) - 3:05
7. Interstellar Overdrive / Kosmiczna podróż (Barrett/Waters/Wright/Mason) - 9:41
8. The Gnome / Karzeł (Barrett) - 2:13
9. Chapter 24 / Rozdział 24 (Barrett) - 3:42
10. The Scarecrow / Strach na wróble (Barrett) - 2:11
11. Bike / Rower (Barrett) - 3:21
*12. See Emily Play / Spójrz na Emilii tan  (Barrett) - 2:53

Recenzja 

Źródło allmusic.com - 5/5

Głos piszczałki o świcie, bo tak należy tłumaczyć tytuł debiutanckiego albumu Pink Floyd, pochodzi z rozdziału ulubionej książki dla dzieci Syda Barretta, O czym szumią wierzby autorstwa Kennetha Grahamme'a. Liryczny obraz płyty jest rzeczywiście pełen barwnych, dziecięcych wyobrażeń, jakkolwiek przefiltrowanych przez obiektyw LSD. Chwytliwe i melodyjne acid-popowe piosenki Baretta są równoważone dłuższymi i bardziej eksperymentalnymi utworami, prezentującymi instrumentalne odjazdy grupy, często przy użyciu motywów podróży kosmicznych jako metafory dla halucynogennych doświadczeń - Astronomy Domine jest bardziej przystępnym numerem w tym duchu, ale utwory takie jak Interstellar Overdrive, to jedne z pierwszych wycieczek w kierunku tego, co później zostało określone mianem space rocka. Lecz nawet wtedy, kiedy teksty i melodie Barretta są w większości zabawne i żartobliwe, to muzyka zespołu nie do końca potwierdza te odczucia - oprócz osobliwych organowych pasaży Ricka Wrighta, wykorzystane są również takie muzyczne środki wyrazu, jak dysonans, chromatyka, bateria przeróżnej maści odgłosów, jak i wokalnych efektów dźwiękowych, co sprawia wrażenie chaosu ukrytego pod uporządkowanym brzmieniem. Album z powodzeniem prezentuje obie strony psychodelicznych eksperymentów z LSD - zarówno doświadczenia płynące z możliwości poszerzenia umysłu i percepcji (Interstellar Overdrive, Astronomy Domine), jak i podstawowe zagrożenia wynikające z zaburzeń psychicznych, a nawet obłędu (Scarecrow). Ta dwoistość sprawia, że płyta jeszcze bardziej fascynuje, będąc świadectwem postępującej już wtedy choroby psychicznej Barretta i jest uważana za jeden z najlepszych psychedelicznych albumów wszechczasów.


Oba szczytowe dokonania brytyjskiej psychodelii - Sgt. Pepper's Lonely Heart Club Band oraz ten historyczny album - nagrywane były wiosną 1967 r. w sąsiadujących ze sobą studiach przy Abbey Road w Londynie. Lecz tam, gdzie album Beatlesów był hermetycznym tryumfem studia, tam Piszczałka (nota bene produkowana przez ex-producenta Beatlesów, Normana Smitha) tworzyła żywiołowe improwizacje oraz dwuznaczne historyjki baśniowe Floydowskich scenicznych odlotów. Gitarzysta i wokalista, Syd Barrett, powoli staczał się w napędzaną zażywaniem kwasu psychiczną chorobę, co przyczyniło się do wyrzucenia go z grupy na początku 1968 r. Ale jednak Piszczałka okazała się jego tryumfem, albumem zdominowanym przez wyraziste piosenki o raju utraconym i zdobywanym oraz naładowanym ciętymi nie-bluesowymi solówkami gitary Barretta.

Inne recenzje:
- Teraz Rock (20/2004)- 4/5
- Teraz Rock Kolekcja (3/2009)- 4/5
- progrock.org.pl - 4,3/5
- Pitchfork - 4,7/5
- sputnik music - 5/5
- metal.pl - ...
- gery.pl - ...
- Uncut - 5/5
- NME - 4,5/5
- mojo - ...
- ArtRock.pl - 5/5

Struktura płyty 

Kto co śpiewa oraz różnica między wersją oryginalną (europejską) a amerykańską:
O utworach

(kolorem wyróżniono fragmenty recenzji z czasopisma "Teraz Rock" by Grzesiek Kszczotek i Robert Filipowski):

1. Astronomy Domine

Prawie że "wyrecytowany", a nie wyśpiewany - tylko końcówka ładnie zaśpiewana beatlesowsko. Charakterystyczne dla tego utworu są galopady perkusyjne Masona i instrumentalne kakofonie, których, choć nie lubię, nie są męczące. Podoba mi się tekst i symulowanie kosmicznych odgłosów za pomocą efektów gitarowych Barretta.
Tekst tego utworu jest w zasadzie poetyckim kolażem traktującym o kosmosie, o tym, jak małym jest człowiek wobec jego ogromu. Oczywiście nie można wykluczyć tutaj surrealistycznej wizji pod wpływem substancji wspomagających (LSD) - czyżby właśnie jedna z nich było rzeczonym nauczycielem astronomii?

" utwór dłuższy, pokomplikowany: cudownie narastający, pędzący gdzieś tam w przestrzeń kosmiczną, nasycony całą masą dźwiękowych eksperymentów (od osobliwego poszczekiwania przez jazzujący fortepian po jazgotliwą kakofonię gitar i instrumentów klawiszowych)" 

"połamany rytmicznie i przepełniony dysonansami (...) [zawiera] słowa będące odzwierciedleniem narkotycznych wizji"

2. Lucifer Sam

Najfajniejszy utwór na płycie. Posiada nastrój jak z filmu szpiegowskiego (że niby Peter Gunn?). Znów kolejny utwór prawie nieśpiewany, raczej wygadany, wykrzyczany. Fajna wstawka instrumentalna.
Utwór opowiada o kocie, Lucyferze Samie, którego właścicielką jest niejaka Jennifer Gentle (ponoć ówczesna dziewczyna Barretta, Jenny Spires). Wymowa utworu może sugerować, że kotem jest sam Barret, który zawsze jest u boku swej pani, a jego niespokojny temperament odzwierciedla się w jego diabelskim imieniu (Lucyfer). Pojawiające się w utworze określenie "hip cat" odnosi się do slangowego "hip", które określa człowieka przebiegłego i rozpustnego, choć podobno określenie to pochodzi od "hepcat" - słowa w afrykańskim języku wolof, oznaczającego osobę "o otwartych oczach" (cokolwiek by to nie znaczyło). Jakkolwiek oba znaczenia moga pasować do opisu Barretta lub przynajmniej do tego, za kogo mógł się wtedy uważać.

"powstały zapewne w z narkotycznych wizji, najzwyczajniej w świecie urzekający melodyjnością i prostotą rytmu"

"rzecz bardziej przystępna, wręcz piosenkowa"

3. Matilda Mother

Drugi w kolejności fajny utwór. Posiada fajną psychodeliczną atmosferę, ale z tej melodyjnej psychodelii. Podoba mi się to orientalne solo.
Rzecz o tym, jak matka dziecku czyta bajki i jak po latach, gdy człowiek dojrzewa, zmienia się ich znaczenie. Świadectwo tęsknoty Barretta za dzieciństwem i braku pogodzenia się z dorosłością, gdzie to, co za dziecka radosne i naiwne (bajki i baśnie), w wieku dojrzałym staje się okrutne i rzeczywiste.
Potrafię zrozumieć Barretta - prosty przykład: Czerwony Kapturek; za dziecka - bajka, jak to bajka; w wieku dojrzałym fakt pożarcia człowieka przez zwierzę i potem go wyciąganie z jego trzewi wydaje się rzeczywiste, krwawe i wręcz obrzydliwe.

"ponura, zainspirowana podobno pełnymi okrucieństwa opowiastkami o dzieciach autorstwa Hilaire Beloca"

"inspiracje muzyką The Beatles (...) tutaj są wyraźne, choćby w harmoniach wokalnych (...) rzecz bardziej przystępna, wręcz piosenkowa (...) niemal baśniowa"

4. Flaming

Kojarzy mi się z piosenką z jakiejś kreskówi z dzieciństwa (coś w stylu "Żwirka i Muchomorka"). Pierwszy raz gitara akustyczna na płycie oraz pianino (choć nieco dziwnie brzmiące).
Oniryczna pioseneczka o duszku (karzełku, skrzacie) brykającym po łące, jeżdżącym na jednorożcu i śpiącym w chmurach "w mglistej rosie byczę się, jeżdżę na jednorożcu (...) na dmuchawcu sobie śpię". Silna dawka psychodelii.

"kojarząca się nieco z dokonaniami The Byrds, aczkolwiek wzmocniona dużo większą dawką psychodelii"

"inspiracje muzyką The Beatles (...) tutaj są wyraźne, choćby w (...) sposobie prowadzenia linii melodycznej (...)  [zawiera] słowa będące odzwierciedleniem narkotycznych wizji"

5. Pow R. Toc H.

Jeden z dwóch najgorszych (obok następnego w kolejce) utworów na płycie. Kołyszące jazzujące pianino i takież bębny są fajne - dobrze się tego słucha. Przeszkadza tylko kanonada dźwięków, pojawiająca się w środku utworu.
Tytuł można tłumaczyć na co najmniej 3 sposoby, z czego pierwsza opcja jest najbardziej oficjalna (choć jak się ma do tych odgłosów Watersa i Barretta - nie wiem):
  • Toc H - półfonetyczny zapis skrótu TH, oznaczającego Talbot House - klub dla żołnierzy brytyjskich stacjonujących we Flandrii w czasie I wojny światowej, gdzie panowały zasady braterstwa i wzajemnej pomocy, a ranga wojskowa nie miała znaczenia. Dziwi trochę zapis Toc H - wg alfabetu militarnego z okresu I wojny światowej prawidłowy zapis fonetyczny powinien brzmieć Toc Harry (dlatego wcześniej napisałem "półfonetyczny"). Choć możliwe, że zapis jest intencjonalnie skrócony, podobnie jak Pow R., czytanego "power", jakby dla wzmocnienia znaczenia Toc H.
  • inną opcją jest "Power Tokage", czyli "mocny sztach" skręta - ponoć po jednym z koncertów Pink Flodów jeden z najaranych widzów podszedł do mikrofonu i zaczął wydawać odgłosy podobne do tych, pojawiających się na początku utworu: "ba-bum, czi, czi".
  • alternatywnie można tłumaczyć ten tytuł jako "Power to cage", czyli "siła w klatce" (lub coś w tym rodzaju); w klatce siedzą z reguły zwierzęta, do których podobne odgłosy mogą imitować Barrett i Waters.
Opcji trzy i wszystkie prawdopodobne. Jednakże podobno Waters pierwsza wersję po latach potwierdził. Tylko jak się ma wymowa tego utworu do jego treści?

"utwór dłuższy, pokomplikowany"

6. Take Up Thy Stethoscope and Walk

Ok, pierwsza próbka talentu Watersa. Wykrzyczana - niemal punkowa - na początku. Dużo improwizacji oraz szaleńczy dosyć nastrój. Sory, nie dla mnie.
Tekst opisuje problemy cierpiącego pacjenta, którego boli głowa, krztusi się chlebem i jest niedożywiony. W dalszej części znajdujemy opis czegoś w rodzaju jego halucynacji, wizji, wynikających z pewnych obaw "Jezus krawi, boli mnie (...) idź i płyń - narasta dreszcz". Na końcu wszystko wraca do normy - pacjent zdrowieje. Treść obejmuje opis klinicznych doświadczeń, pojawiających się później w tekstach Watersa (jak "Comfortably Numb", czy też "Free Four").

"w utworze [tym] swoje pierwsze, jeszcze dość niepewne kroki kompozytorskie stawiał Roger Waters"

7. Interstellar Overdrive

Druga z kompozycji autorstwa całej grupy i jedna z dwóch instrumentalnych. Jeden z najbardziej znanych i zakręconych utworów Pink Floyd. Rozpoczyna go i kończy charakterystyczny opadający riff gitarowy, oparty na przesterze i przypominający nieco ten w utworze "Lucifer Sam" (zresztą oba utwory niemal identycznie się rozpoczynają podobnym uderzeniem w struny). Progresja akordów w tym riffie wg jednych źródeł została zaczerpnięta z utworu "My Little Red Book" grupy Love, wg innych (w tym Watersa) z motywu przewodniego serialu "Steptoe and Son" Rona Greinera.

Wewnątrz utworu trwa dosyć nieuporządkowany hałaśliwy jam, coś z pogranicza awangardy i free-jazzu. Przy wyciszeniu i odpowiednim nastawieniu można sobie rzeczywiście wyobrazić podróż przez kosmiczną otchłań, choć nie wiem, czy bardziej kosmicznych doświadczeń nie dostarcza już "Astronomy Domine", m.in. ze względu na tekst tego ostatniego. Osobiście nie rozumiem ogólnego zachwytu nad "Interstellar Overdrive" i muszę podzielić zdanie Petera Jennera, który powiedział: "Wydaje mi się, że przejście do grania bardziej swobodnego nie było czymś świadomym, a wyniknęło z lenistwa, z tego, że nie chciało im się ćwiczyć. Prawdopodobnie musieli improwizować, aby jakoś to zamaskować". Główny riff - OK, ale reszta? Za duży chaos.

"utwór dłuższy, pokomplikowany (...) dobrze znany bywalcom ówczesnych koncertów Pink Floyd, rozimprowizowany"

"odjazd (...) - prawie 10 minut kosmicznych dźwięków, spiętych klamrą w postaci energicznego, bluesowego riffu"

8. The Gnome

Znowu jeden z moich ulubieńców na płycie. Fajny śpiew Barretta, z lekkim akcentem, akustyczne melodyjne tło oraz krótki motyw klawiszowy, zagrany jak na wibrafonie, decydują dla mnie o uroku tego utworu.
Utwór opowiada o gnomie Grimble Grumble ("grimble" w staroangielskim znaczy... "gnom", natomiast "grumble" = "burczeć w brzuchu"), który wyrywa się ze swojego spokojnego domostwa, by wyruszyć w świat. Choć w domu mu dobrze, bo "każdy gnom kocha swój dom", to jednak "gdzieś pośród traw poczuł rześki wiatr" i teraz spędza czas na wędrówce po świecie.

Ponoć Barrett utożsamiał się z życiem tolkienowskiego hobbita, jakoby on sam żył w norce z ziemi (piwnica), był podziemnym (udergroundowym) twórcą, który musi wyjść z cienia i pokazać się światu.

"urokliwie naiwna w warstwie muzycznej: rzecz o Bilbo Bagginsie, bohaterze tolkienowskiego Hobbitta"

"rzecz (...) niemal baśniowa"

9. Chapter 24

Jedyny utwór na płycie bez rytmu perkusyjnego (słychać tylko talerze). Śpiew oparty na całkiem ładnych harmoniach głosowych.
Rozdział 24 odnosi się do Heksagramu 24 w konfucjańskiej "Księdze Przemian" - "I Ching". Barrett ułożył tekst utworu posiłkując się zdaniami w niej zawartymi. W zasadzie tekst opowiada o znaczeniu Heksagramu 24, który mówi, że wszystko ma swój cykl, po którego zakończeniu wszystko zatacza koło.

"zaskakujący (...) nawiązuje do Księgi przemian (I Ching)"

10. The Scarecrow

Znów jeden z moich ulubieńców.  Znów gitara akustyczna i prawie folkowy (gdyby nie organy) utwór oparty na prawie beatlesowskich radosnych melodiach. Na końcu motywy w rodzaju beatlesowskiej wiolonczeli (choć to nie ona).
Opowieść o strachu na wróble, który stoi pośród zboża i choć wiatr nim porusza, to tak naprawdę nie ma w nim życia: "w jego głowie brak myśli, a poruszy się tylko, gdy mysz polna przebiegnie lub wietrzyk podmucha".

"pozornie zwykła opowieść o tytułowym strachu na wróble, która ma jednak drugie dno (...) [jej] słowa mogą być metaforą narkotycznego otępienia, w jakim nieodwracalnie pogrążał się Barrett"

11. Bike

Znowu melorecytacja, czy wręcz prawie wykrzyczany utwór. Całość kojarzy mi się z dokonaniami Madness z lat 80. Tutaj też słychać coś z Beatelsów. Na końcu kakofonia dźwięków. Niezły...
Naiwna piosenka miłosna, wyrażająca uczucie chłopaka do dziewczyny, który chce jej ofiarować wszystko co ma, ale jedyna rzeczą, która należy do niego, oprócz peleryny, myszy Geralda oraz garści pierników, jest rower, który w zasadzie jest pożyczony.

"zamykająca całość pioseneczka – będąca niczym innym, jak skoczną i radosną opowieścią o młodzieńczej, naiwnej miłości"


"brzmiący jak dziecinna wyliczanka"

*12. See Emily Play

Utwór opowiada o Emily (ponoć niejakiej Emily Kennett), mało pojętnej dziewczynie ("Emily się stara, lecz mało rozumie"), która stara się być dzieckiem kwiatów, choć daleko jej do tego, bo jest tylko zwykłą dziewczyną i nie pojmuje hippisowskich ideałów. Dlatego wygłupia się, ubiera za duże ubrania ("sukienki za długie ubierać chcesz wciąż") i "pożycza cudze sny do jutra".
Jeden z fajniejszych utworów na płycie.
Podsumowanie

Płytę tę poznałem jakieś 6-8 lat temu. Pierwszy raz ja wtedy usłyszałem... i się zdziwiłem, że Floydzi taka płytę nagrali. Nie przypuszczałem, że potrafili w taki sposób zahaczyć o psychodelię - tzn. mam na myśli tę piosenkową, beatlesowską, melodyjną, a nie ten jej odcień, który objawia się długimi improwizacjami (jak w "Interstellar Overdrive"). Wtedy płytę tę oceniłem na 4/10, czyli dwie gwiazdki. Taka sobie. Wracałem do niej sporadycznie na przestrzeni tych 8 lat (może z 10 razy) i odkrywałem w niej coraz ciekawsze rzeczy - przede wszystkim melodie, jak "Lucifer Sam", "The Gnome", "Scarecrow", czy też "Matilda Mother". I ta odsłona płyty bardziej mi do gustu przypada. Lubię ambitne rzeczy, ale przystępne. Dlatego np. osławiony "Interstellar..." jest dla mnie niestrawny, poza jego początkiem i końcem. Może musiałbym spędzić kilka wieczorów ze słuchawkami na uszach, ale nie mam zwyczaju przymuszania się do czegoś, z czym już się osłuchałem, a jednak za pierwszym czy drugim razem nie przyciągnęło mnie na dłużej. Floydzi dla mnie to głównie "Time", "Money", "Another Brick in the Wall", "Dogs" i "High Hopes". Choć teraz, po dokładnym poznaniu "Piszczałki...", to też dla mnie i "Astronomy Domine", i "Lucifer Sam", i "The Gnome". Dobrze poznać ten wczesny, psychodeliczny epizod Floydów. Ba, nawet koniecznie.

Poniżej moja ocena. Jednak wersja amerykańska nieco lepsza - o gwiazdkę!



Klipy


Astronomy Domine (oficjalne video z Barrettem (1967))

Astronomy Domine (występ we francuskiej TV już z Gilmourem (1968))

Scarecrow (oficjalne video)


Scarecrow (video z Gilmourem)


See Emily Play (oficjalne video)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...