sobota, 5 listopada 2011

Pink Floyd - Wish You Were Here (1975)

Wish You Were Here / Szkoda, że cię tu nie ma

1. Shine on You Crazy Diamond, Parts I-IV / Lśnij, szalony Diamencie, części I-V (Gilmour / Waters / Wright)
2. Welcome to the Machine / Witaj w machinie (Waters)
3. Have a Cigar / Zapal cygaro (Waters)
4. Wish You Were Here / Szkoda, że cię tu nie ma (Gilmour / Waters)
5. Shine on You Crazy Diamond, Parts VI-IX / Lśnij, szalony Diamencie, części VI-IX (Gilmour / Waters / Wright)

Recenzje

allmusic.com 5/5


Na "Wish You Were Here" Pink Floyd podążył za komercyjnym przełomem, jakim był album "The Dark Side of the Moon", przedstawiając luźny koncept-album dedykowany założycielowi grupy, Sydowi Barrettowi. Płyta rozwija się stopniowo wraz z jazzowymi teksturami utworu "Shine on You Crazy Diamond", który ujawnia jej melodyjne motywy, a spokojne tempo tego utworu sprawia, że ta płyta jest bardziej przyjemna w odbiorze niż jej poprzedniczka. Muzycznie zaś jest nawet bardziej imponująca, prezentując przede wszystkim dobre zgranie zespołu i solówki Davida Gilmoura. I choć jest na nim mało zwykłych piosenek, to jednak długie i bogate przestrzenie dźwiękowe ciągle fascynują.


Robert Christgau 4,4/5

Bez głupiej epickości o udrękach-gwiazdy-rocka, płyta poświęcona nieodwracalnemu szaleńcowi Sydowi Barrettowi przekazuje emocjonalne rozwiązanie, które łagodzi użalanie się nad sobą autora tekstów Rogera Watersa. Co bardziej niezwykłe, muzyka jest nie tylko prosta i atrakcyjna, z syntezatorem używanym głównie dla tekstur i gitarowych przerywników dla komentarzy, ale faktycznie osiąga pewną symfoniczną dostojność (i odniesienie), że przy niej "The Dark Side of the Moon" wydaje się niezgrabna. A okładka/wkładka płyty jest warta całego tego wydrylowanego opakowania, które bez wątpienia samo w sobie stanowi źródło inspiracji.

Teraz Rock 5/5

Struktura albumu


O utworach

Cytaty: Michał Kirmuć (Teraz Rock 20/2004) i Grzesiek Kszczotek (Teraz Rock Kolekcja 3/2009). 


1. Shine On You Crazy Diamond, Part 1-5
Trudno pisać o tak wybitnym utworze inaczej, jak w superlatywach. Dostojny atmosferyczny blues, podbarwiony elektronicznymi dźwiękami i potężnymi gospelowymi chórkami. I ten charakterystyczny czterodźwięk, znak rozpoznawczy Floydów (na równi z dźwiękami sonaru z "Echoes"). Piękny utwór. Ba! Suita! Ciekawe, że zawsze myślałem, że śpiewa go Gilmour.
Jak nazwa wskazuje, na sutę składa się 5 części. Stosunkowo łatwo je odróżnić:
- cz.1 (0:00-3:56) - suita rozpoczyna się od spokojnej elektronicznej introdukcji, zagranej głównie na syntezatorach przez Wrighta. Wykorzystane kosmiczne dźwięki przywodzą skojarzenia z dokonaniami Jarre'a (szczególnie "Oxygene" 1 i 2). Po ok. 2 min wkracza delikatnie Gilmour, grając delikatne solo. Wyciszenie oznacza koniec cz. 1.
- cz.2 (3:57-6:29) - słynny czterodźwięk grany przez Gilmoura rozpoczyna tę część. Tutaj utwór nabiera dynamiki, pojawia się perkusja; ta część jest typowo bluesowa. Ta część należy do Gilmoura - jego ekspresyjne solo ciągnie się aż do końca.
- cz.3 (6:30-8:43) - Gilmour kończy grać solo i wchodzi Wright z solem na minimoogu (tutaj te dźwięki zawsze kojarzyły mi się z jakimś polskim utworem - teraz myślę, że być może chodzi tu o utwór "Baw mnie" Urszuli z filmu "Och, Karol" (1985), ale czy tylko o ten?). Gdy Wright kończy swoje solo, wchodzi ponownie z solówką Gilmour i gra do końca tej części.
- cz.4 (8:44-11:12) - to tutaj Waters śpiewa. Potężne gospelowe chóry w refrenie to to samo podejście, które wykorzystano na poprzedniej płycie("Time", "Us and Them" i "Brain Damage").
- cz.5 (11:12-13:32) - zakończenie utworu oparte o akustyczne dźwięki gitary oraz solo saksofonu Dicka Parry'ego. Na począ
tku tempo jest wolne, by za chwilę przyspieszyć dwukrotnie - solo saksofonu jest wtedy ostrzejsze, dramatyczniejsze. Na końcu następuje wyciszenie.
Jest to jeden z najważniejszych utworów Pink Floyd i jeden z najważniejszych utworów w ogóle. Piękna, dostojna suita, świetnie zgrana i zagrana. Ten utwór trzeba znać!

"Najpierw słyszymy delikatne, acz wyraziste klawisze. A dokładnie jeden akord, który powoli wyłania się z ciszy. Na tym tle pojawiają się subtelne zagrywki gitary. Po chwili wyłania się pierwszy temat. Rusza sekcja rytmiczna. Tak rozpoczyna się ten jeden z najważniejszych utworów w dorobku grupy. A dalej rozwija się w sposób perfekcyjny. To świadectwo mistrzostwa w kreowaniu nastrojów – popis zwłaszcza Davida Gilmoura i Ricka Wrighta"
"To jedna z ponadczasowych kompozycji. Tworząca niezwykły, porażający pięknem nastrój. Już sam fakt, że główny gitarowy motyw pojawia się dopiero w trzeciej minucie delikatnego wstępu i trwa, czy może raczej łka przez następnych sześć, by ustąpić w końcu miejsca partii wokalnej Watersa, nadal robi niesamowite wrażenie"

2. Welcome to the Machine
Kiedyś był to dla mnie dziwny utwór - te początkowe dziwne odgłosy jak syrena statku w porcie, jakieś odgłosy szczękania, pracy maszyn, sam tytuł utworu, potem dosyć złowieszcza melodia - to wszystko bez znajomości tekstu utworu i idei samej płyty sprawiało wrażenie opowieści o robotach (zresztą Floydzi mieli kiedyś w mojej głowie takie kosmiczno-mechaniczne skojarzenia). Oczywiście utwór opowiada o maszynie, czy raczej machinie biznesu, w którą wpada każdy artysta, który wejdzie w jej tryby: "Witaj mój chłopcze, witaj w machinie". Mocną stroną tego utworu jest klimat - trochę ponury, naznaczony minorowymi akordami, narastającym napięciem muzycznym pomiędzy zwrotkami i kulminacją w postaci świdrującego dźwięku minimooga. Nie słychać w tym utworze w zasadzie perkusji, tylko subtelny dźwięk kotłów w tle. Mankamentem tego utworu jest drugie solo na minimoogu, które jest zbyt długie i chaotyczne i sprawia wrażenie granego trochę na siłę (kończy ono utwór).

"Utwór, który w tym zestawieniu robił największe wrażenie, (...). Mechaniczny rytm analogowych syntezatorów, puszczone akordy gitary akustycznej i ten przeszywający głos Watersa... Witaj synu, witaj w maszynie. Prawdziwa perła"


"Mechaniczna, niemal industrialna kompozycja (...) przez brzmieniowo rytmiczny kontrast dodatkowo jeszcze ten stan [niesamowitego wrażenia] potęguje (fajny pomysł na fabryczne odgłosy wygenerowane przez niezawodny VCS 3)"


3. Have a Cigar
W warstwie lirycznej utwór o podobnej tematyce, jak poprzednik - krytykuje przemysł muzyczny: "Podejdź tu, chłopcze, zapal cygaro. Wysoko się wzniesiesz i nigdy nie umrzesz". Utwór zaczyna się mocnym twardym riffem zagranym funkowo, do tego dochodzi w tle klawinet. Prze to cały utwór ma swego rodzaju groove - po prostu fajnie buja. W utworze tym śpiewa jedyny raz w przypadku Floydów ktoś inny - Roy Harper. W zasadzie nie śpiewa, a raczej melorecytuje, skanduje. Przez to utwór jest dosyć chropawy, zadziorny i świetnie się go słucha. Niedocenione dzieło zespołu (może dlatego, że nie śpiewa go żaden z jego członków?). Solówka Gilmoura w tym utworze nie powala.

"(...) z prostym, wyrazistym riffem gitary"

"Wypada zaskakująco (...) - kolejna perełka z tym swoim pokotłowanym rytmem, jazzującym fortepianem i gitarowo-syntezatorowym riffem. No i ten jeszcze luzacki sposób śpiewania Roya Harpera (...). Wściekłe solo Gilmoura dopełnia reszty"

4. Wish You Were Here
Koncertowy klasyk. Świetny utwór, choć folkowe zabarwienie troszkę mnie do niego zawsze zniechęca. Jednak mocny refren, zaśpiewany z pasją, oraz ubogacające muzycznie organy Wrighta w tle, bardzo mile łechoczą moją duszę. Poza tym świetnie jest w warstwie lirycznej, bardzo poetycko. "Szkoda, że cię tu nie ma", Sydzie Barettcie? Może i szkoda - jednak nie żałuję. Spółka Waters-Gilmour (choć obowiązkowo dodałbym jednak Wrighta) świetnie sobie radzi.

"(...) kompozycja tytułowa, będąca do dziś jedną z najpopularniejszych w dorobku zespołu. A na pewno zna ją każdy, kto kiedykolwiek uczył się grać na gitarze akustycznej. Piękna ballada, jaką mogli napisać tylko muzycy Pink Floyd"


"Jeden z najsłynniejszych numerów Pink Floyd to najzwyczajniej jedna z najpiękniejszych piosenek na głos i gitarę"

5. Shine On, You Crazy Diamond, Parts 6-9
Mniej znana, choć równie interesująca, część tego utworu. Mniej w niej śpiewania i więcej eksperymentów - może dlatego.
- cz.6 (0:00-4:50) - zaczyna się od wichru, po czym wchodzi bas - bardzo podobne rozwiązanie, jak w "One of These Days". Potem wchodzi rytmicznie gitara i świetne syntezatorowe solo Wrighta. Potem utwór przyspiesza i pojawia się ostra solówka Gilmoura, która pod koniec tej części staje się wręcz piskliwa.
- cz.7 (4:51-6:04) - następuje uspokojenie i wchodzi część wokalna z kolejnymi dwoma zwrotkami.
- cz.8 (6:05-8:58) - gdy Waters kończy śpiewać, wchodzi Gilmour z gęstą partią gitary trochę w stylu new age. Potem się robi funkowo za sprawą Wrighta (znów klawinet) i wręcz nawet dyskotekowo (rytm). Potem gitara Gilmoura zaczyna jęczeć, co może nieco drażnić uszy.
- cz.9 (8:59-12:29) - tu już następuje powolne uspokojenie. Wright gra spokojne solo, podobne dźwięki jak w cz.3, wtóruje mu Mason na perkusji. Na końcu słychać fortepian.

"Kolejne część suity (...) nieco tylko żwawsze(głównie za sprawą gitarowych dźwięków i przeszywającego sola syntezatora) doprowadzają do szczęśliwego, choć w sumie smutnego (jeśli chodzi o przekaz słowny) końca płyty"

Podsumowanie
Płyta, która nie ma sobie równych w dorobku Pink Floyd. Niby "Ciemna strona Księżyca" jest niemal równie świetna, "Ściana" równie wciągająca, ale tutaj proporcje dźwiękowe, melodyczne, aranżacyjne są rozłożone idealnie. Jest na niej tylko 5 utworów i wszystkie są świetne. Główna suita, choć długachna, nie nuży i słucha się jej z przyjemnością od początku do końca. O doskonałości tej płyty niech świadczy również jej "symetryczność" (patrz wykres struktury płyty powyżej): dwa najdłuższe utwory (czy też jeden podzielony na części) stanowią prolog i epilog płyty, kolejne dwa nieco krótsze znajdują się tuż obok nich, a najkrótszy w samym środku. Podobnie z wykonawcami piosenek - śpiewają kolejno: Waters, Gilmour, Harper, Gilmour, Waters. Cóż za porządek! Zresztą to pierwsza płyta bez utworu instrumentalnego i jedyna, na której ktoś spoza zespołu śpiewa jeden z utworów (Roy Harper w "Have a Cigar"). Na tej płycie Floydzi rozwinęli idee czarnej muzyki (funku: klawinet w SOYCD 8 i HAC oraz i gitara/bas w HAC, gospel: refren w SOYCD, oraz bluesa: struktura SOYCD oraz solówki Gilmoura), zapoczątkowane na poprzednim albumie. I choć jest to płyta z kręgu rocka progresywnego, to jednak trzeba mieć świadomość "czarnych" wpływów u Floydów. Podsumowując, ta płyta to obowiązkowa pozycja u każdego fana rocka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...